Latifah, pseudonim artystyczny aktorki, wokalistki i raperki Dany Elaine Owens, oznacza po arabsku delikatna, wrażliwa, miła. Sam bym to wymyślił, słuchając jej nowego albumu czy nawet patrząc na okładkę.
Kiedyś myślałem, że Queen Latifah jest raperką, nie spodziewałem się, że tak pięknie potrafi śpiewać. Może jest nawet jedyną raperką, co śpiewać potrafi. Jej filmografia jest co prawda dużo dłuższa niż dyskografia, szczególnie lista własnych płyt, ale ta płyta jest znacząca. Witaj w klubie wielkich śpiewaczek!
Już pierwsza piosenka Poetry Man przeniesie nas do nieba. Nie naprawdę, ale wystarczy przymknąć oczy, by wyobrazić sobie Anielicę śpiewającą rozkosznie ciepłym głosem miłe słówka. Ach, mógłbym tego głosu słuchać wieczność! Na zmianę z Davisem, Coltrane'em...
W drugim utworze już na wstępie rozpoznamy harmonijkę ustną Steviego Wondera (dzięki Bogu, jeszcze nie w niebie). A w trzecim - Quiet Nights Jobima gra inny tuz tego instrumentu - Toots Thielemans. Co za towarzystwo!
Jeśli dodać do nich George'a Duke'a, Joe Sample'a, Christiana McBride'a i Jeffa Claytona, mamy doskonałe towarzystwo akompaniatorów. Legion smyczków uprzyjemnia nam brzmienie w przebojach z repertuaru: Peggy Lee, The Pointers Sisters, Roberty Flack i sarah Vaughan. Ta płyta powinna spodobać się każdemu.
Marek Dusza
VERVE/UNIVERSAL MUSIC