Gdybym nie trafił na koncert Rufusa Wainwrighta w Wiedeńskiej Operze przy okazji Jazz Fest Wien, pewnie nie zainteresowałbym się jego nowym albumem. Teraz wiem, że to znakomita płyta i intrygujący artysta.
"Out of the Game" jest dziesiątym albumem w karierze tego utalentowanego kompozytora i songwritera, siódmym studyjnym. Trzy lata temu zdobył pierwszą Grammy i jestem pewien, że za najnowszy otrzyma kolejne statuetki. Wainwrighta cenię nie tylko za ciekawy show, kompozycje i interpretacje.
Rufus Wainwright jest muzykiem charyzmatycznym o wyrazistym wizerunku. - Popowy artysta w operze na jazzowym festiwalu - żartował sobie. Dawno nie słyszałem tylu łatwo wpadających w ucho, rytmicznych, ciekawie zaaranżowanych piosenek na jednej płycie. Właściwie każda jest potencjalnym przebojem.
Od tytułowej w stylu country, przez rozpasane orkiestrowe i chóralne ekscesy w "Jericho", soulową "Rashida", roztańczoną "Welcome to the Ball", ujmującą balladę "Montauk" w stylu The Queen poświęconą córce, stylizowaną na Davida Bowiego "Bitter Tears", inspirowaną Willie Nelsonem "Respectable Dive".
Echa rhythm and bluesa słychać w mojej ulubionej "Perfect Man". Album "Out of the Game" zamyka zachwycająca, nostalgiczna ballada "Candles", którą rozpoczął i zakończył koncert w Wiedniu, śpiewając a cappella, bez nagłośnienia.
Marek Dusza
DECCA/UNIVERSAL