Dwa lata temu albumem "Spadochron" spadła na ziemię niczym istota z innej cywilizacji. Swoją wrażliwością i wyczuciem w kreowaniu łagodnych dźwięków oczarowała słuchaczy i zdobyła ich sympatię.
Jej druga płyta jest o wiele staranniej zrealizowana, bardziej wyważona i dojrzała. Liryka i muzyka uzyskały tu wręcz perfekcyjne zespolenie. Mela Koteluk zabiera nas do swojego świata zbudowanego na kontrastach. Z jednej strony mamy do czynienia z tekstowym realizmem, z drugiej - z abstrakcją. Z jednej mamy brzmieniowy minimalizm, z drugiej - instrumentalne bogactwo.
Obok gitar elektrycznych i akustycznych oraz klawiszy usłyszymy tu wyszukane i kojące dźwięki klarnetu, saksofonu, fletu, wiolonczeli czy bardzo rzadkiego instrumentu w kształcie przypominającego UFO o nazwie hang drum.
Nad całą tą materią czuwał producent Marek Dziedzic (Sorry Boys, Ballady i Romanse). Szczególnie wpadają w ucho dynamiczne piosenki "Żurawie origami", "Fastrygi" i tytułowe "Migracje". To kawał znakomitego babskiego popu w duchu Tori Amos, Kate Bush i naszej Nosowskiej.
Grzegorz Dusza
POMATON/WARNER