Dziennikarze w USA mają podobne ciągoty do Brytyjczyków - wszędzie, niemal na siłę, szukają muzycznej sensacji. I o ile na Wyspach jak łania wody pożądają nowych gwiazd, tak Ameryka poluje na alternatywę. Im bardziej niecodzienną, tym lepiej. "Treasure House" to krążek, dzięki któremu zrozumiałem, dlaczego Amerykanie jarają się Cat`s Eyes.
Cat`s Eyes koła oczywiście nie wymyślają, ale na najnowszym krążku, "Treasure House", wychodząc od indie pop-rockowego grania, zabierają nas do baśniowego świata pełnego rozmarzonych, sennych, może nawet psychodelicznych piosenek. Introdukcja w postaci numeru tytułowego przypomina muzykę z filmu Disney`a o wróżkach i krasnoludkach.
W podobnym klimacie utrzymany jest cały album, choć kolejne utwory przypominają o tym, że słuchamy zespołu rozrywkowego, a nie stworzonego do pisania soundtracków. Każdy utwór to zamknięta w kilku minutach piosenka ze zwrotkami i refrenem, którą przyjemnie słucha się zarówno w towarzystwie pozostałych 10, jak i "solo".
W tym zestawie na wyróżnienie zasługuje na pewno "Standoff" z charakterystycznym nerwowym pulsem, mnie osobiście kojarzącym się z Arcade Fire. Kolejny numer, który warto mieć na uwadze to "Names on the Mountains". Trochę w nim dream popu, odrobinę zimnej fali, nawet dla The Doors znajdzie się miejsce.
Nie wiem, czy dla was to wystarczające argumenty, by sięgnąć po piosenki Cat`s Eyes, ale polecam się nie wykręcać, tylko przynajmniej raz odtworzyć "Treasure House". Najlepiej w porze dobranocki.
Jurek Gibadło Mystic