Przez lata było kilka składów posługujących się różnymi wariacjami nazwy legendarnej grupy, ale jedyna prawdziwa Electric Light Orchestra to ta firmowana przez Jeffa Lynne'a. W końcu to on był jej założycielem i głównym twórcą repertuaru.
W 2001 roku pod tą nazwą ukazał się ciepło przyjęty album "Zoom", a czternaście lat później kolejne dzieło Jeffa Lynne'a – "Alone in the Universe". Dobrze że na piętnastą płytę w dorobku zespołu nie musieliśmy czekać aż tak długo.
Na "From Out of Nowhere" usłyszymy znajome brzmienie, które przyniosło ELO gigantyczną popularność przeszło cztery dekady temu. Jeff Lynne korzysta tu ze sprawdzonych środków i nie zamierza nic zmieniać.
Na całym krążku "From Out of Nowhere" dominuje aura nostalgii za dawno minionymi czasami. Melodie o beatlesowskim rodowodzie ujmują lekkością i melancholią. Właściwie każdy z dziesięciu utworów umieszczonych na płycie to potencjalny przebój, na czele z tytułowym "From Out Of Nowhere", "All My Love", "Down Came The Rain" i "Time Of Our Life".
Jeff Lynne postawił na krótkie, klasycznie skonstruowane piosenki z charakterystycznym brzmieniem syntezatorów, smyczków, chórkami i łagodnym wokalem. Zabrakło natomiast rozbudowanych spacerockowych form, z których słynęła grupa w latach 70. I za to z oceny ogólnej odjąłem jeden punkt.
Grzegorz Dusza
Columbia/Sony