Rok 2020 w kategorii "muzyka pop" należał z pewnością do Taylor Swift. Światło dzienne ujrzały aż dwa albumy amerykańskiej wokalistki – przesycony romantycznym duchem, introwertyczny "Folklore" oraz siostrzany, bardziej radosny i różnorodny "Everymore".
Jeśli pierwszy album naznaczony był pandemią koronawirusa, tak najnowszy daje nadzieję, że ten koszmar wreszcie się skończy i znów będziemy mogli wyjść na ulicę bez masek i swobodnie oddychać. 31-letnia gwiazda stworzyła dzieło na miarę bestsellerowego "1989" i znów może liczyć na deszcz nagród Grammy (ma ich w dorobku już 10).
Amerykanie ją kochają (zaczynała od muzyki country), a i w Europie ma coraz więcej wielbicieli. Z pewnością ma na to wpływ jej otwartość na nowe muzyczne trendy i niewątpliwy talent do pisania ujmujących piosenek o "babskiej" tematyce.
Nad dziewiątym albumem Taylor Swift pracował niemalże ten sam skład producentów co nad "Folklore" i trzeba przyznać, że wykonali oni świetną robotę.
"Willow" doskonale wprowadza w nastrój albumu, łącząc radosny klimat z nutką niepewności i nostalgii. Bajkowo zabrzmiał "Gold Rush", urokliwie – "Evermore" z udziałem indierockowego The National. Zrealizowane z udziałem sióstr Haim "No body, no crime" to z kolei sympatyczne country skrojone pod listy przebojów.
Grzegorz Dusza
Universal