Koncept, który jest podstawą do nagrywania płyt przez Coheed & Cambria, z każdym kolejnym wydawnictwem staje się coraz ciekawszy. Liczę na to, że w końcu powstanie z tego jedno rozwinięte opowiadanie (komiksy już są), które pozwoli spoić wszystkie elementy układanki w całość.
Nowe wydawnictwo jednego z najciekawszych prog rockowych zespołów tego pokolenia jest prologiem do całości historii opowiadanej już od dekady i jawi się jako jeden z najlepszych albumów tego roku.
Jedna rzecz w przypadku Coheed & Cambria jest pewna. Panowie nie mają zamiaru przeprowadzać żadnej wolty w swej muzyce i niezmiennie raczą nas dźwiękami utrzymanymi w jednej konwencji, która poszerza się jedynie o mniej lub bardziej dopracowane sample i wykorzystanie instrumentów dętych i smyczkowych.
Jeśli ktoś miał wcześniej styczność z tym zespołem, wie, że Coheed & Cambria to niezwykle łatwo przyswajalny zespół, piszący porywające melodie, doskonałe refreny i budujący przy tym specyficzny klimat, którego pozazdrościć mogą im inni (czasem nawet The Mars Volta do których są porównywani).
Jako muzyk sam po cichu gratuluję im pomysłowości, plastyczności nagrań i niezwykle uzależniających partii gitarowych, które w połączeniu z wokalami Claudia Sancheza tworzą niepowtarzalne połączenie i momentami przypominają o niemal stadionowym charakterze tych utworów.
Z tym jednak nie zgadzają się koledzy po piórze, którzy zarzucają grupie przerost formy nad treścią i porwanie się z motyką na prog rockowe słońce. Częściowo to rozumiem, bo zarówno koncept, jak i POPMPA z jaką zrealizowano ten album (i kolejny w przyszłym roku) może się wydawać nieco na wyrost, ale z drugiej strony to w końcu Coheed & Cambria i mogą sobie na to pozwolić. Jak dla mnie nie stoją w miejscu i swój bardzo charakterystyczny styl wciąż modyfikują na potrzeby nowych nagrań. I bardzo dobrze.
Grzegorz "Chain" Pindor