Rzadko zdarza się mieć do czynienia z zespołem, którego nazwa byłaby tak bardzo nieadekwatna do prezentowanej treści, jak w przypadku Depressive Art. W żadnej mierze nie można stwierdzić, że ten sekstet jest depresyjny. Daleko również jego dokonaniom do sztuki w znaczeniu, którego spodziewać się może większość czytelników. To raczej garażowe, rockowe dźwięki muzyków z dużą dawką testosteronu.
Nie tylko brudny styl wyprodukowania albumu sprawia, że czujemy się jak w latach 60. Klas Bohlin, który udziela się wokalnie, nadaje temu wydawnictwu specyficzne brzmienie. Jest ono na tyle wyraziste, że już nie tylko ma się ochotę obejrzeć (i to najlepiej z taśmy VHS!) "Bonnie & Clyde", ale i samemu ruszyć w podróż... obowiązkowo kabrioletem. I choć są tu utwory szybsze i wolniejsze, klimat zawsze pozostaje ten sam - zwarty i jednoznaczny. Formacja stara się wypracować swój własny styl, który - mimo inspirowania się bardzo muzyczną dekadą - udało im się wyraźnie zarysować na "Bye Bye Dear Everything.
M. Kubicki
Misty Music