Wieść o tak rychłym nagraniu drugiego albumu Gideon początkowo była elektryzująca, ale im dłużej myślałem o możliwym rezultacie, cały entuzjazm opadał. A to z prostej przyczyny, jaką jest pisanie muzyki między koncertami (a te Gideon grali niemal bezustannie).
Z racji na to, że znam aktualne trendy, z żalem słyszę je na "Milestone". Nie spodziewałem się, że pojawią się tu fragmenty żywcem zerżnięte z dokonań Legend (nowy zespół ex-wokalisty For The Fallen Dreams - przyp.red) czy zupełnie niepotrzebny groove w stylu Bury Your Dead/The Acacia Strain. Wszystko to w do bólu plastikowym brzmieniu, a co najgorsze, bez polotu.
Nie pomagają ani całkiem dobre melodie, ani okazyjne popisy solowe. Jest miałko. Mimo najszczerszych chęci i wiary w ten zespół stwierdzam, że Gideon mogli dać sobie na wstrzymanie. Zrezygnować z takiej ilości czystych wokali i nie próbować robić z siebie (nagle) drugiego The Ghost Inside na sterydach.
Grzegorz "Chain" Pindor