Stołeczny Kabanos po raz trzeci zaskakuje mnie wybuchową mieszanką dźwięków idącą w parze z liryczną ekwilibrystką i czymś, co śmiało można nazwać patrzeniem na świat przez różowe okulary.
No homo, ale z Kabanosem w życiu jest jakby raźniej. Chciałbym zrozumieć skąd biorą się pomysły na tak infantylne teksty ("Baba i Dziad") i całą tą groteskową otoczkę, ale nawet jeśli jest to efekt specyfików, a może nawet soli przemysłowej dodawanej do Kabanosa, to niech ich tam będzie. Niech biorą, niech konsumują. Ja się wstrzymam i co najwyżej zaaplikuję sobie to, co "Kiełbie We Łbie".
Muzycznie Kabanos nadal eksploruje rockowo/metalowe rejony, z wycieczkami w bardziej stonowane peryferia. A dokładniej? Od thrash metalu, przez hardcore`owy cios, po rock`n`rollowy feeling i Fantomasowe szaleństwo. Tradycyjnie atutem Kabanosa jest stojący za mikrofonem Zenek Kupatasa, który gdyby mógł podałby sobie rękę z Serjem Tankianem a i korzystając z okazji, poczęstował go Kabanosem.
Cóż, "Kiełbie We Łbie" to naprawdę solidna pozycja, jedna z ciekawszych w polskiej muzyce w ogóle, tylko obawiam się, że metalowcy tego, prozaicznie, nie zrozumieją. Ale wiecie co?
Cytując Zenka "Mam na to wszystko wyjebaneeeee"!
Grzegorz "Chain" Pindor