Czym różni się pierwsza, solowa płyta Muńka Staszczyka od dokonań T.Love z całego okresu działalności zespołu? Niczym, poza oczywiście składem nagraniowym, co dobitnie pokazuje, kto rządzi w obu projektach. To jeszcze nie oznacza, że "Muniek" jest kiepski... choć faktycznie jest. A co najwyżej przeciętny.
Na pewno fakt, że wraz ze Staszczykiem nad płytą pracował Jan Benedek sprawił, że pokładałem dość duże nadzieje w tym materiale. Niewtajemniczonym warto przypomnieć, że to właśnie ten pan skomponował wiele ważnych utworów dla T.Love, choćby kultową nawet poza stolicą "Warszawę". Wszystko jednak kiedyś się kończy i przez to, na nowym albumie, mamy rocka, mamy luz, ale to wszystko daleko od legendarnych piosenek mających -naście lat, a które wciąż nie schodzą z radiowych playlist. Nasz "debiutant" mimo wkraczania w dość poważny wiek, nie zmienia się. Jest oczywiście przez to swojski, ale z drugiej strony - my dorastamy, a Muniek Staszczyk zdaje się nie mieć już nam nic ciekawego do zaoferowania w tej naszej "dorosłości". Na całym albumie zwrócił moją uwagę tylko jeden utwór, ciekawy duet z Korą. Pozostałe kompozycje to typowy pop rock do posłuchania w samochodzie.
By jednak nie było tak gorzko, na pewno trzeba wspomnieć o tym, że piosenki z "Muńka" spodobają się fanom T.Love, którzy kochają zespół za to, że jest jaki jest. Mało rozwojowy, ale zwyczajnie pasujący im do ich wyobrażenia dobrej, rockowej muzyki. Prostota nie wszystkich musi zniesmaczać, choć po "I Hate Rock`N`Roll" mającym pewne zacięcie, liczyłem zdecydowanie na więcej. Zabrakło chyba ambicji i zamiast chęci zrobienia hitu było parę luźnych dni, w których potężny duet nagrał coś dla czystej rozrywki. Bardziej swojej, niż słuchaczy.
M. Kubicki
Sony Music