Jeszcze kilka dni temu rozmawiałem ze swoją lubą o tym, jak fajnie byłoby znaleźć się w czasach, kiedy glam rock święcił triumfy za oceanem. Wybujałe fryzury, szokujące jak na tamten okres stroje wraz z niesamowitą energią towarzyszącą tego typu graniu musiały razem tworzyć naprawdę wybuchową mieszankę, którą na dzień dzisiejszy mogę oglądać tylko na starych nagraniach VHS.
Tymczasem do moich rąk trafiła ep`ka Nasty Crue. Już przy pierwszym kontakcie z okładką można być pewnym, z jakimi nagraniami będziemy mieć do czynienia. Istniejąca od niemal pięciu lat kapela przygotowała dla fanów sześć premierowych utworów (plus dwa bonusy), wzorując się na takich zespołach jak Motley Crue, Steel Panther czy Poison. Czy młodym Wrocławianom udało oddać ducha takich klasyków jak "Stay Hungry" czy "Shout At The Devil"? Jak najbardziej!
Spójrzmy chociażby na kawałek "Dope". Świetny, wręcz Kiss`owy riff z uwypukloną gitarą solową daje naprawdę świetny efekt, którego nie powstydziłby się żaden z wymienionych wcześniej bandów. Dodajmy do tego jeszcze idealnie wpasowujący się wokal JJ`a i mamy przed sobą aktualnie jeden z najlepszych Polskich zespołów parających się tego typu graniem. I pomimo tego, że reszta utworów jest utrzymana w zasadzie w tym samym stylu, to i tak każdy szanujący się fan powinien zdecydowanie sięgnąć po debiut Wrocławian.
Glam Rock już dawno stoczył się do undergroundu, który i tak traktuje go z przymrużeniem oka. Dzięki Nasty Crue chociaż przez te niecałe trzydzieści minut mogłem poczuć się jak w latach osiemdziesiątych, a hity jak "Ukrainian Prostitute" jeszcze długo będą gościć podczas moich domówek.
Marcin Czostek