Nie wiem jak to się stało, ale gdy pierwszy raz zobaczyłem okładkę albumu "Astro Coast" miałem jakieś przeczucie, że to będzie dobra płyta. I nie zawiodłem się. Surfer Blood to grupa, a jakże, z Florydy, która proponuje indie rock nafaszerowany wpływami zespołów z lat 90. ubiegłego wieku. Wokalizy? Trochę a'la My Morning Jacket. Muzyka? Trochę jak Vampire Weekend. Ale jednak to wszystko to Surfer Blood.
Bardzo lubię gdy płyta już na początku przykuwa moją uwagę. Co prawda w indie rocku często pojedyncze single częściej mnie poruszają niż całość materiału, ale w przypadku "Astro Coast" ten jest bardzo równy, a pierwsze dwie kompozycje powodują, że całości słucha się jakby staranniej. Jest trochę mrocznie, ale później zaczynają wchodzić dźwięki świata dodające całości nieco "powietrza". Kolejne kompozycje są dość zróżnicowane - utrzymane we wszystkich trzech podstawowych tempach sprawiają, że twory nie zlewają się ze sobą. Płyta kolejne punkty nabija sobie końcówką. Po wyzwaniach jakie stawia "Astro Coast", ostatni utwór to już czysty, melodyjny pop, choć gdzieś czuć skradającego się rekina z okładki...
Surfer Blood rozpoczęło rok od bardzo dobrego, debiutanckiego albumu, który świetnie poczyna sobie, gdy odbiera się go jako dzieło rockowe. W momentach bardziej popowych cierpi ze względu na premierę płyty Beach House, która rozkłada ją na tym polu na łopatki, ale pamiętajmy, że to dopiero początek. Po takim wejściu trudno nie spodziewać się, że grupa jeszcze nas zaskoczy.
M. Kubicki
Kanine