Pierwsze 10 sekund tego krążka sprawiło, że polubiłem Buffalo Summer. Wcześniej nie zarejestrowałem faktu, że taki zespół istnieje, być może dlatego, że rzadko poszukuję w Wielkiej Brytanii kapel grających południowy hard rock. W tym temacie lepiej wybrać się uchem po mapie do USA lub Szwecji. Od czego jednak ma się Naczelną, która od czasu do czasu przyśle jakąś ciekawostkę?
Jako się rzekło, Buffalo Summer kupili mnie już pierwszym riffem. Ani on oryginalny, ani majestatyczny, ani technicznie biegły. Jednak ma w sobie ogień - te cztery proste uderzenia o struny zwiastują, że ktoś tu potrafi przyłożyć do pieca i wie, co to rock`n`roll.
Chłopaki śmiało pędzą po tej samej orbicie, co choćby Rival Sons czy Blues Pills. Stawiają na dobre piosenki, smukłe aranżacje i rządy króla bluesa. Każdy numer jest tu podszyty ojcem wszystkich stylów, a gitarzyści z pewnością dobrze wiedzą, co to pentatonika. Naturalnie, tradycyjnego dwunastotaktowca tu nie uświadczymy, w końcu to hard rock, ale bluesowy duch jest tu wyczuwalny w każdej sekundzie.
Moim ulubionym kawałkiem z "Second Sun", drugiego krążka Brytyjczyków, jest "Money" - to właśnie on otwiera tę płytę i sprawia, że ciary przechodzą mi po plecach. Od razu zasympatyzowałem z "Neverend", który aż się prosi, by podbić radio. Z kolei do serc niewiast powinien trafić "Light Of The Sun", ze zgrabną partią gitary akustycznej w tle i pogodnym riffie głównym.
Jednak tym, co chcę jeszcze raz uwypuklić, jest prostota. Członkowie Buffalo Summer nie są technicznymi orłami (szczególnie wokalista), ale mają w sobie tę bożą iskrę, która pozwala im pisać i wykonywać przyjemne dla ucha kawałki. Potrafią dokładnie tyle, ile wymaga od nich ich muzyczny zmysł. Ja to szanuję i kieruję kciuk do góry.
Jurek Gibadło
Mystic