Muszę się przyznać, że piosenka "komediowa" to gatunek, do którego podchodzę z równie wielkim dystansem co do poezji śpiewanej. Rozumiem, że na świecie znajduje sporo wielbicieli, że nic tak nie cieszy grupy pijanych kumpli o czwartej nad ranem, jak głośne odśpiewanie "Bożenki" Braci Figo Fagot, ale ogólnie przydatność śmiesznych kawałków jest niemal niezauważalna.
Kwartet Steel Panther nie wywołał więc uśmiechu na mojej twarzy ani przez moment. Niby także "toczę bekę" z pudel metalu czy glam rocka, stąd popieram obśmiewanie nastroszonych piór i makijażu na twarzy, ale to wciąż za mało, by wzbudzić moją sympatię. Tym bardziej że piosenki Amerykanów to istna kalkomania, podlana alkoholem i spermą.
Czwarty album studyjny Steel Panther, "Lower The Bar", nie przynosi nam w tej materii żadnych zmian, może poza faktem, że brzmi łagodniej od poprzednich, przez co nawet numery z potencjałem (jak "Wrong Side Of The Tracks") od startu do mety drażnią nadmiernym wygładzeniem i brakiem pazura.
Przechodzenie przez kolejne piosenki kwartetu to bardziej zabawa w "od kogo zerżnęli ten patent?" niż przyjemność. Bon Jovi, Def Leppard, Van Halen, Tesla, Motley Crue. Litanię zespołów kopiowanych przez Steel Panther mógłbym ciągnąć w nieskończoność. Gdyby jeszcze te kawałki miały ochotę zapaść w pamięć...
Jedyna kompozycja, która przypadła mi do gustu, to "Now The Fun Starts" - korzenna, z lekko bluesowym drivem, wyróżniająca się niezłą solówką Satchela i popisem umiejętności "piania" przez Michaela Starra. Szkoda, że faceci o takich umiejętnościach bawią się tak miałkimi zabawkami...
Jurek Gibadło
Mystic