Jakieś 3-7 lat temu bardzo mocno interesowałem się całą polską sceną muzyczną, wyłapując większość ze znanych dziś wykonawców wcześniej, niż "przeciętny" słuchacz. Lorein debiutował akurat w tamtym czasie, ale jakoś zupełnie mnie ominął. Znaczy się last.fm podpowiada, że zapoznałem się z "MoNoKoLoRem", ale pamięć dodaje: ani trochę mnie ta muzyka nie rozgrzała.
Czy to kwestia chwili, czy po prostu lepszego materiału, ale chcę powiedzieć, że "Złamań" słucham już piąty raz i nie jest to tylko dziennikarska przyzwoitość. Lorein daje mi dziś to, co zabrał Artur Rojek odchodząc z Myslovitz.
Umówmy się - fascynacji wspomnianym zespołem wręcz nie da się nie zauważyć. Owszem, skład ze Skarżyska-Kamiennej jest jakby bardziej dynamiczny, acz przy tym bardziej trzymający się pewnych ram, ale skojarzenia są aż nadto oczywiste.
Co mam na myśli "trzymający się pewnych ram"? Lorein nie wzbija się na jakieś oryginalne pomysły czy to melodyczne, czy aranżacyjne (czego u Myslovitz nigdy nie brakowało), pisze w punkt, maksymalnie przystępnie. Wokalista, Łukasz Lańczyk, nie ma też w sobie takiej charyzmy, jak koledzy grający indie rocka w Polsce kilka-kilkanaście lat temu. Jednak coś w tej muzyce jest, że chce się do niej wracać.
Może chodzi tu o dobre, przebojowe refreny (patrz "Ładny), może o ciekawy miks, w którym fajnie uwypuklono sekcję rytmiczną, a może o niegłupie teksty w punkt trafiające w serce współczesnego dwudziestolatka ("Kilka dni kilka słów" - odsyłam do niego wszystkich zagubionych)? Nie jestem w stanie tego skonkretyzować. Po prostu mi się podoba i tyle.
Jurek Gibadło
Mystic