Dan Auerbach jest jak Jack White. Podobnie jak on całymi garściami czerpie z historii amerykańskiej muzyki. Ma na koncie dziewięć nagród Grammy, markę doskonałego producenta, a mimo to wciąż mu mało. W wolnych chwilach wydaje solowe albumy z muzyką zupełnie inną niż ta, którą tworzy w macierzystym The Black Keys.
Płyta "Waiting on a Song" ma formę listu miłosnego do jego ulubionego miasta w USA, do Nashville. Nagrał ją z udziałem muzyków, którzy przyczynili się do legendy tego miejsca. Dziesięć piosenek, które zawarł na albumie, może wprowadzić w dobry humor. To muzyka jakby wyciągnięta z archiwów wytwórni płytowych, działających w tym mieście w latach 70.
Dan Auerbach, z sobie tylko wiadomy sposób, połączył rock, country, folk i soul, a każdej piosence nadał indywidualny rys. Nie siląc się na żadne produkcyjne fajerwerki, osiągnął efekt porównywalny do debiutu supergrupy Travelling Wilburys. Zresztą doskonale pasowałby do tej kompanii. Piosenki Auerbacha lepiej nadają się do zabawy niż współczesne taneczne przeboje.
Grzegorz Dusza
WARNER