Rok 2017 śmiało można uznać za rok powrotu shoegaze`u. Po doskonale przyjętej płycie grupy Slowdive, swój album wydała inna legenda tego nurtu - Ride.
Formacja zakończyła działalność w 1996 roku, by reaktywować się na serię koncertów trzy lata temu. Kiedy w 1991 roku ukazał się ich sztandarowy album "Nowhere", zachwycano się chwytliwą melodyką ich piosenek, zaczerpniętą od The Beatles i The Byrds, hipnotyzującymi rave`owymi rytmami oraz zagęszczonym hałaśliwym brzmieniem wzorowanym na The Jesus And Mary Chain i My Bloody Valentine. Nic dziwnego, że stali się jednym z filarów sceny shogaze'owej, a w późniejszym okresie, kiedy ich muzyka złagodniała - dreampopowej.
Po latach właściwie nic się nie zmieniło. Na nowym albumie, "Weather Diaries", Ride przywołują stare brzmienie, w kilku numerach wzbogacają je o bardziej zdecydowane rockowe riffy. Pamiętajmy jednak, że gitarzysta Andy Bell, po rozpadzie Ride, grał w britpopowym Oasis, a potem w Beady Eye. Doskonale się słucha tej płyty, tym bardziej że nie brak tu tak charakterystycznych dla Ride nośnych melodii, łagodnych wokali, gitarowego hałasu i bosko brzmiących przesterów.
Grzegorz Dusza
WICHITA/PIAS