B.R.M.C. - kurtkę z takimi inicjałami nosił w filmie "The Wild One" Marlon Brando, grający szefa gangu motocyklowego. Zainspirowało to grupę przyjaciół z San Francisco, by właśnie tak nazwać swój zespół. Nie przypuszczali nawet, że ich muzyka znajdzie tak szeroki oddźwięk i przyniesie im sławę najgłośniej grającej grupy świata.
Ich płyty to prawdziwy test dla wzmacniaczy i kolumn, które przez nieostrożne obchodzenie może rozsadzić wybuchowa muzyka. Tak działa brutalne garażowe brzmienie z przesterowanymi gitarami, dudniącym basem, łomoczącą perkusją, zblazowanym wokalem i schowanymi za tą ogłuszającą ścianą dźwięku słodkimi, popowymi melodiami.
Black Rebel Motorcycle Club wykorzystali patenty, które wcześniej wymyślili The Jesus And Mary Chain i My Bloody Valentine, ale dodali to tego odrobinę amerykańskiego bluesa i mnóstwo psychodelii. Z niewielkimi modyfikacjami powielają ten schemat także na ósmym albumie. Trzeba pochwalić ich za konsekwencję. Mijają lata, a oni pozostają wierni swojemu brzmieniu. Choć zaczynali jako epigoni, to nie sposób ich pomylić z żadnym innym zespołem.
Grzegorz Dusza
VAGRANT