Kto przegapił dwie wcześniejsze płyty Bena Howarda, czym prędzej powinien nadgonić zaległości. A potem posłuchać "Noonday Dream" - najbardziej dojrzałego i najambitniejszego dzieła w dorobku brytyjskiego songwritera.
Niby pisze proste, oparte na kilku akordach piosenki, a jednak jest w nich coś urzekającego, coś, co sprawia, że nie sposób pozostać wobec nich obojętnym. Brytyjczyk oddał w nich ducha cichego, wręcz sielankowego miejsca w Kornwalii, gdzie powstawał nowy album.
Zdominowały go łagodne dźwięki, przesycone ciepłem i spokojem. Głęboki głos Bena Howarda o delikatnej barwie dodaje muzyce refleksyjnej głębi. Nie brak tu subtelnych melodii i filozoficznych tekstów. Ważnym elementem nagrań jest specyficzne brzmienie gitary akustycznej.
Pełny i wyrazisty dźwięk tego instrumentu, dodatkowo wzmocnionego pogłosem, podnosi dynamikę piosenek. Ben Howard nie boi się eksperymentów, rozciąga swoje poszukiwania od akustycznej ballady po ambientowe eksperymenty.
Trzeba tej płycie dać trochę czasu, a odwzajemni się nam wspaniałymi przeżyciami. Wiele lat trzeba było czekać na artystę pokroju Jeffa Buckleya. W panteonie współczesnych songwriterów Ben Howard zajmuje miejsce w pierwszym szeregu.
Grzegorz Dusza
Universal