Trzeba pamiętać o korzeniach Marantza - zarówno oryginalnych, amerykańskich, jak i o późniejszym związku z Philipsem - współtwórcy standardu Compact Disc, a potem Super Audio CD; od dziesięciu lat Marantz wraz z Denonem tworzą trzon koncernu D&M, co określa nowy etap jego rozwoju i możliwości. Wciąż pozostaje jednak tą bardziej ekskluzywną, audiofilską marką - i stąd szacunek dla tradycji, i stąd kolejne wersje najlepszych urządzeń.
Oryginalny SA-11S1 był jednym z pierwszym odtwarzaczy SACD na świecie, który wyposażono w przełączane filtry cyfrowe o różnych algorytmach. Marantz SA-11S3 jest czymś więcej niż odtwarzaczem Super Audio CD - jest także przetwornikiem cyfrowo-analogowym 24/192 (wraz z asynchronicznym wejściem USB) i odtwarzaczem plików; kolejny bonus otrzymujemy w postaci fantastycznego wzmacniacza słuchawkowego - w odtwarzaczach to rzadkość.
PM-11S3 to wzmacniacz zintegrowany, wyposażony niemal we wszystko, czego można sobie w przypadku centrum systemu stereo życzyć. To cecha wielu urządzeń japońskich - niesamowita wszechstronność, ale w Marantzu doprowadzona do perfekcji. Wyposażono go w przedwzmacniacz gramofonowy MM/MC, wyjście słuchawkowe, dwie pary gniazd głośnikowych, komplet wejść i wyjść, regulację barwy dźwięku, a nawet możliwość połączenia dwóch wzmacniaczy w układzie bi-amp lub trzech w systemie wielokanałowym 5.1...
Marantz SA-11S3
Obydwa urządzenia kontynuują styl znany z wcześniejszych modeli serii "11" i "15". Na elementach środkowych umieszczono wyświetlacze (ładne, ale małe), gniazda słuchawkowe oraz wyłączniki sieciowe.
W miejscu łączenia segmentów bocznych z panelem środkowym pojawiają się podświetlone na niebiesko (można wyłączyć) zagłębienia, w których umieszczono przyciski różnych funkcji - w odtwarzaczu przyciski sterowania.
Obok wyświetlacza, pojawia się w nim jeszcze gniazdo USB, niewielki przycisk, którym zmieniamy źródło sygnału cyfrowego, i pokrętło wzmocnienia dla słuchawek. Szuflada jest cieniutka, ale taka może być, gdyż jest w całości odlewana z metali lekkich. Do gniazda USB można podłączyć albo urządzenie firmy Apple (iPod, iPhone), albo zwykły pendrajw - a to oznacza coś więcej. Gniazdo USB występuje często na frontach odtwarzaczy CD, DVD, BD i "daków".
Sygnał z urządzenia przenośnego jest wysyłany na zewnątrz w formacie USB, wchodzi do odtwarzacza/ DAC-a i jest w nim przetwarzany z cyfry na analog.
Pendrajw to jednak zupełnie coś innego, wymaga (wbudowanego) odtwarzacza plików. Ich odtwarzanie jest tutaj ograniczone do 16 bitów/48 kHz i utrudnione (brak nawigacji) - ale jest.
Tylna ścianka Marantza SA-11S3, podobnie jak inne elementy metalowe, została pokryta miedzią, chroniącą układy elektroniczne przed RFI oraz EMI lepiej niż aluminium i stal.
Mamy tu zarówno wejścia, jak i wyjścia. Wejścia są trzy, wszystkie cyfrowe: optyczne TOSLINK i elektryczne RCA w formacie S/PDIF, a także USB (typu B). Jak można przeczytać w materiałach firmowych, wszystkie przyjmują sygnał o parametrach od 32 kHz/16 bitów do 192 kHz/24 bitów - także wejście USB.
A to w odtwarzaczach płyt rzecz rzadko spotykana, nawet dzisiaj. Firmy zazwyczaj implementują popularne rozwiązania, pozwalające na odtwarzanie plików 16/44,1, a czasem 24/96.
Tutaj mamy "wypas", bo to nie tylko wejście 24/192, ale także wejście asynchroniczne, a więc taktujące sygnał niezależnie od zegara komputera. Środek urządzenia został podzielony na kilka funkcjonalnych segmentów: napęd z dekoderami (w tym DSD), zasilacz napędu, płytkę audio z "dakiem", układami wyjściowymi i dwoma zasilaczami, wreszcie płytkę cyfrowych wejść i wyjść.
Uniwersalny napęd DVD/CD został przez Marantza "uszlachetniony" wzmocnieniami i solidnym mocowaniem. Przy wyjściach widać miedziowany ekran z logo Marantza, znany dawniej z modułów HDAM.
Kilka lat temu wycofano się z ekranowania, tłumacząc, że bliskość metalu, nawet jeśli jest to miedź, i układów o dużej szybkości narastania sygnału oraz szerokim paśmie przenoszenia (a tym HDAM ma się charakteryzować) wpływa niekorzystnie na sygnał: sygnał pierwotny generuje w ekranie prądy wirowe, a te wtórnie są indukowane w układach. Najwyraźniej jednak w układach cyfrowych zalety ekranu przeważają nad jego wadami...
Pracujący przy wejściach układ BU- 94607AKV to specjalizowany dekoder tajwańskiej firmy ROHM Semiconductors, właściwie niemal (bo bez możliwości wyświetlania komunikatów opisujących dane na plikach) kompletny odtwarzacz plików, ograniczonych jednak do 16 bitów/48 kHz. To odbiornik USB, odtwarzacz plików z kart SD, pendrajwów i dysków twardych, DAC; z tego ostatniego oczywiście nie skorzystano - jego parametry w tej mierze są zbyt słabe.
Obok mamy jeszcze większą kość, firmy Tenor. A Tenora znamy od lat z "daków" i odtwarzaczy CD, w których stosowano jego układ TE7022, będący konwerterem USB-S/PDIF 24/96. Nowa kość jest znacznie lepsza! TE8802L to, obok platform XMOS, najlepszy układ tego typu na rynku.
W materiałach firmowych jest opisywany jako "USB 2.0 High Speed, Pure-HD USB Audio Streaming Controller". Układ przyjmuje sygnał do 24 bitów i 192 kHz i pracuje w trybie asynchronicznym, a to znaczy, że taktowanie sygnału nie jest w nim uzależnione od taktowania w komputerze - sygnał z komputera jest buforowany, przetaktowywany ultraprecyzyjnym zegarem i dopiero potem zamieniany na S/PDIF lub I2S.
Tak więc do gniazda USB możemy doprowadzić sygnał do 24 bitów i 192 kHz, włączając w to częstotliwości 88,4 oraz 176,4 kHz. Żeby to się udało, musimy jednak najpierw na komputerach PC zainstalować odpowiedni driver, dostępny na stronie Marantza lub Tenora.
Po instalacji, w okienku dialogowym zakładki "dźwięk" pojawi się informacja, że dodaliśmy obsługę "SA-11S3 USB High Speed Audio". Komputery MAC z najnowszymi systemami operacyjnymi nie wymagają instalowania dodatkowych driverów.
DAC to pojedyncza, stereofoniczna kość Burr Brown DSD1792, dedykowana sygnałowi DSD. Ma też znakomite parametry - producenci wybierają jednak obecnie zwykle tańsze i łatwiejsze w aplikacji.
Za przetwornikiem widać trzy stopnie wzmacniające / buforujące HDAM S3. To najnowsza generacja tych układów, montowanych tutaj bezpośrednio na głównej płytce, bez ekranów.
Dwa pierwsze stopnie, czyli konwerter I/U oraz wzmocnienia, są takie same, zaś stopień wyjściowy jest nieco większy - powiększony o tranzystory przewlekane. Na tej samej płytce jest też wyjątkowo rozbudowany wzmacniacz słuchawkowy. Zazwyczaj sprawę tę "załatwia" się maleńkim scalaczkiem; tutaj mamy układy HDAM S3, a na wyjściu tranzystory - bardzo ładnie!
Odtwarzacz Marantz SA-11S3 oraz wzmacniacz mają takie same, systemowe piloty zdalnego sterowania - model RC001PMSA. Jego góra jest aluminiowa, dół plastikowy.
Przyciski mają różną wielkość i kształty i są ergonomicznie pogrupowane, urządzenia obsługuje się bardzo przyjemnie (może tylko przyciski regulacji siły głosu powinny być bardziej wyeksponowane).
Marantz PM-11S3
Wzmacniacz PM-11S3 to potężna bestia, której okrągłe okienko wygląda nieco fi luternie. Na wyświetlaczu odczytamy siłę głosu oraz wybrane źródło, a poniżej czas, jaki mamy do wyłączenia wzmacniacza, jeśli ten znajduje się w trybie "Auto Standby". To ukłon w stronę ekologii - jeśli do wejść przez określony czas nie dochodzi sygnał, wzmacniacz się wyłącza, oszczędzając energię.
W podświetlanych na niebiesko zagłębieniach, mamy tym razem przyciski, którymi wybieramy aktywne wyjścia głośnikowe, wyłączamy wyświetlacz, aktywujemy układ regulacji barwy dźwięku, układ wyciszający sygnał o określoną wartość, włączamy bezpośrednie wejście na końcówkę mocy czy wreszcie aktywujemy wejście gramofonowe (z korekcją MM/ MC).
Po bokach są dwie duże gałki - oczywiście selektor wejść i regulacja wzmocnienia. Z tyłu podobnie - mamy wszystko, czego potrzeba. Pośrodku umieszczono dwie pary bardzo porządnych gniazd głośnikowych - złoconych, z plastikowym body i miedziowaną obwódką. Można do nich podłączyć banany, widły i gołe druty.
Po lewej stronie mamy gniazda wejściowe, ustawione w dwóch rzędach. Jest tam wejście gramofonowe, a dwa liniowe pracują w pętli z wyjściami do nagrywania.
Z boku jest jeszcze jedno wejście - zbalansowane. W materiałach firmowych znajdziemy informacje, że potraktowano je poważnie. Wzmacniacz ma budowę niezbalansowaną, ale sygnał za XLR-ami nie jest od razu desymetryzowany.
Przedwzmacniacz został bowiem podzielony na kilka sekcji. Za każdym wejściem znajduje się bufor wejściowy (HDAM S3), dopasowujący impedancję wejściową. Za wejściem zbalansowanym też jest taki układ, tyle że właśnie zbalansowany. I dopiero za nim konwertuje się sygnał na niezbalansowany.
Poniżej umieszczono kolejne parki RCA - wejście bezpośrednio na końcówkę mocy (jeśli mamy wysokiej klasy przedwzmacniacz lub chcemy wykorzystać Marantza w systemie kina domowego), wyjście z przedwzmacniacza (jeśli mamy inną końcówkę) oraz dwa wyjścia do nagrywania (dzisiaj wykorzystuje się je najczęściej do podłączenia wzmacniacza słuchawkowego). Są też gniazda RCA komunikacji F.C.B.S. (Floating Control Bus System), służące do wymiany informacji między poszczególnymi komponentami Marantza.
Budowa wewnętrzna to klasyka. Poszczególne bloki urządzenia są wydzielone ekranami z miedziowanej blachy. Sporo tu płytek i dużo połączeń kablowych, na szczęście niezbyt długich.
Z tyłu po lewej stronie zobaczymy sekcję przedwzmacniacza (dwie duże płytki i kilka mniejszych); przy bocznej ściance ulokowano całkowicie zaekranowany układ przedwzmacniacza gramofonowego.
Co ciekawe, na tę samą płytkę trafi a sygnał z wejść XLR, a więc znalazł się tam również bufor wejściowy oraz desymetryzator. Przedwzmacniacz gramofonowy akceptuje wkładki MM i MC, a jego budowa opiera się na stałych prądach sprzężenia zwrotnego (Constant Current Feedback) z układem equalizacyjnym DC Servo, który ma eliminować nieregularności w prowadzeniu krzywej RIAA, znane z konwencjonalnych układów korekcyjnych.
Bufory wejściowe są oddzielne dla każdego wejścia. Wygląda to imponująco, bo widzimy baterię niewielkich, lutowanych pionowo małych płytek z elementami SMD. Dalej są niewielkie przekaźniki NEC-a, służące jako selektor wejść.
Według Marantza wzmacniacz jest zbudowany według konceptu o nazwie "Symmetrical Circuit Layout", ale nie chodzi o to, że sygnał jest prowadzony w formie zbalansowanej, lecz o to, że starano się zachować symetrię względem lewego i prawego kanału.
Kolejny krok to regulacja wzmocnienia, którą zrealizowano na układach scalonych. Końcówka jest tranzystorowa, (podobnie jak przedwzmacniacz), z pięknymi, dużymi, bipolarnymi Sankenami, pracującymi w push-pullu w klasie AB.
Pomimo wysokiej mocy urządzenia, zastosowano tylko po jednej parze na kanał. "Składanie" końcówki z wielu równoległych tranzystorów obniża impedancję wyjściową, czyli podnosi tzw. współczynnik tłumienia. Tyle tylko, że aby układ działał idealnie, wszystkie tranzystory muszą być niemal identyczne, każda odchyłka wprowadza zniekształcenia.
Niektóre high-endowe firmy, których wzmacniacze pracują z wieloma równoległymi tranzystorami, wydają duże pieniądze na selekcjonowanie i dobieranie tranzystorów. Nigdy jednak nie da się osiągnąć ideału. Dlatego najbardziej purystycznym i jednocześnie praktycznym rozwiązaniem jest zastosowanie jednej pary - to oczywiście wiąże się z ich konieczną wysoką mocą i problemami odprowadzenia ciepła.
W PM-11S3 tranzystory są przykręcone do bardzo solidnych, masywnych radiatorów i dociśnięte metalowymi, miedziowanymi blaszkami. Do tego samego radiatora przykręcono tranzystory sterujące.
Wrażenie robi też zasilacz. Jego podstawą jest potężny, 950-watowy transformator toroidalny typu Super-ring. Trafo przykręcono na własnej płycie wzmacniającej podstawę i zamknięto w dużym, miedziowanym ekranie. Zamiast klasycznego mostka prostowniczego zastosowano ultraszybkie diody Shottky’ego. Odpowiednią pojemność zapewniają dwa bardzo duże kondensatory Nichicona.
Wszędzie widać dużo wysokiej klasy elementów, precyzyjne oporniki, kondensatory Elna Cerafine i Silmic II. Obudowa jest niezwykle sztywna, wykonano ją według recepty "box-in-the-box", tj. pudełko w pudełku.
Wewnątrz mamy chassis z giętej, pokrywanej miedzią stalowej blachy. Większość producentów elektroniki na tym kończy. Tutaj dodano zewnętrzną warstwę z grubych blach z aluminium - dolna ma grubość 5 mm.
Podstawą układów wzmacniających w odtwarzaczu i we wzmacniaczu są układy HDAM SA3 (Hyper Dynamic Amplifier Module) - najnowsza generacja tych superszybkich sekcji wzmacniających z prądowym sprzężeniem zwrotnym. Materiały firmowe mówią o 40 takich modułach w samym wzmacniaczu!
Obydwa urządzenia stoją na solidnych, metalowych nóżkach w kształcie ściętych stożków.
Odsłuch
Wydaje mi się, że jednym z punktów odniesienia jest dla Marantza firma Accuphase, która w nowych produktach wprowadza do brzmienia wyraźną zmianę. Japońscy i amerykańscy dziennikarze audio nazwali je urządzeniami 3. generacji. Podobną ewolucję słychać też w Marantzu.
Dźwięk PM-11S3 jest lepiej wypełniony i cieplejszy. To nie jest postawienie wszystkiego na jedną kartę, ale sprawy idą w tym kierunku. Dostajemy duże źródła pozorne na pierwszym planie - czy to gitarę Pata Metheny’ego z płyty "What’s It All About", czy głos wokalisty Radiohead z płyty "Kid A". Tak było z każdym nagraniem, które nie zostało wyraźnie odchudzone na etapie produkcji - wtedy sprzęt niewiele pomoże.
Jeśli coś w czasie nagrania, masteringu czy może remasteringu zostało niedoważone, jeśli dźwięk jest dość lekki i płaski, to Marantz tego obrazu nie zmieni. Jest bowiem przede wszystkim neutralny i różnicujący, a nie "kreujący". Marantz łączy nowy trend lekkiego ocieplania z tradycją rozdzielczości i klarowności. Dotyczy to przede wszystkim średnicy i góry.
Selektywność w jego urządzeniach była dobra już dawno, jednak czasami brakowało stojącej za tym siły, "ciała". Teraz nie brakuje. Czystości i detaliczności nie towarzyszy męczące rozjaśnienie. Jest dźwięczność, oddech, a nawet - gdy potrzeba - metaliczność, ale nigdy stała tendencja do "prześwietlania". Skończę ten akapit mocno - PM-11S3 to najlepszy wzmacniacz Marantza, jaki znam.
Dźwięk odtwarzacza Marantz SA-11S3 , a właściwie płyt CD (bo od nich zacząłem - z przyzwyczajenia) przypomina to, co słyszałem z poprzednich wersji.
Jest lekko zaokrąglony w ataku, mimo że ma punkt ciężkości przesunięty ku wyższej średnicy i pozostaje doskonale zdyscyplinowany. Wzmacniacz na dole pasma grał obficiej i z większą swobodą, tu nie ma aż takiego nasycenia, nie jest to jednak problem - Marantz SA-11S3 po prostu robi swoje.
Rzecz w tym, że wzmacniacz ma coś "ekstra". Kiedy jednak włożymy płyty SACD z materiałem przygotowanym w odpowiedni sposób, tj. zmiksowanym w DSD, albo w analogu, bez pośrednictwa PCM-u, dźwięk jest obłędny - pełny, dźwięczny, mocny.
Słychać doskonale, że to odtwarzacz hi-res, że pod tym kątem został przygotowany. Warunkiem jest jednak odpowiedni sygnał. Warstwa SACD płyt nagranych lub zmiksowanych w PCM-ie nie różniła się specjalnie od płyt CD z tym samym materiałem.
Muzyka z pendrajwa brzmi nieco gorzej niż te same utwory z płyty CD. Dźwięk jest mniej rozdzielczy, a barwa przesunięta w kierunku nosowości. To w sumie niezły dźwięk, podobnie grają te lepsze z niedrogich odtwarzaczy CD, ale Marantz SA-11S3 promuje płytę. DAC to znowu mocna strona odtwarzacza. Zachowuje większość z tego, co słyszałem z płytami CD, z mocniejszym basem i pierwszym planem. Wraz z podnoszeniem rozdzielczości poprawia się wypełnienie i dźwięczność. Ale w końcu i tak wracałem do płyt SACD...
Największą niespodziankę sprawił mi jednak wzmacniacz słuchawkowy (w odtwarzaczu). Jest genialny! Dostarcza dźwięk czysty, bardzo dynamiczny i rozdzielczy.
"Normalnie" za taką jakość musielibyśmy zapłacić nawet kilka tysięcy złotych - tutaj otrzymujemy to jako premię. Wspaniały zestaw, wykraczający funkcjami odtwarzacza daleko poza ramy konwencjonalnego systemu odtwarzającego tylko płyty CD, ale i one brzmią z nim wyśmienicie, a wzmacniacz z pewnością poradzi sobie z każdymi kolumnami.
Wojciech Pacuła