Główny bohater tej recenzji powinien stać się bohaterem rockowego porzekadła: jeśli chcesz mieć zespół na długie lata, nie zakładaj go z Jeffem Angellem.
Pochodzący ze stanu Waszyngton muzyk to niepokorna dusza. Najpierw włóczył się po rodzinnych okolicach solo z gitarą, a później co chwilę zakładał nowy zespół. Mnie udało się naliczyć pięć, choć pewnie sieć o niektórych milczy. W żadnej kapeli nie zagrzał miejsca dłużej, niż pięć lat. Zakładam, że nudziła go stylistyka, a może i drażnili koledzy. Grał pop rocka, hard rocka, alternatywę, tu i ówdzie przemycał bluesa.
I właśnie temu gatunkowi postanowił poświęcić się najmocniej w najnowszym składzie - Jeff Angell`s Staticland. Przyznam, że w tej wersji jest mu najbardziej do twarzy. Muzycznie czerpie z chicagowskiego bluesa przemielonego przez melodyczny zmysł Jacka White`a oraz... Oasis. Serio - gdyby bracia Gallagher urodzili się w USA i słuchali dużo czarnej muzyki, z pewnością spłodziliby taki kawałek, jak "Everything Is Wrong".
Powyższa rekomendacja to najlepszy dowód na to, że Angell i jego koledzy potrafią pisać kawałki, które wpadają w ucho i w jakimś sprawiedliwszym uniwersum byłyby na szczytach list przebojów. Ja, oprócz wspomnianego "EiW" pokochałem balladę "The World Is Gonna Win", której nie powstydziłby się Lynyrd Skynyrd. Dobrą robotę robi "Nola", numer w duchu garażowy, w produkcji może trochę zbyt przaśny.
Może i nie będę śledził kariery Jeff Angell`s Staticland z zapartym tchem, ale mam nadzieje, że lider nie znudzi się zbyt szybko taką muzyką i wypuści jeszcze kilka równie udanych krążków.
Jurek Gibadło
Mystic