Sympatyczny nowojorczyk po kilku rozpasanych płytach wraca do nas z albumem zdecydowanie bardziej garażowym.
Ted Horowitz, bo tak w rzeczywistości nazywa się Popa Chubby, dzięki porywającym koncertom i cenionej koncertówce "Electric Chubbyland" wepchnął sie może nie do ekstraklasy, ale na pewno na zaplecze czołówki elektrycznego bluesa z USA. Energetyczna, choć oszczędna gra, częste korzystanie z wah-wah, charakterystyczny z lekka przepity wokal i pseudonim, który mąci w głowie wszystkim zboczuchom. No czego chcieć więcej?
Poprzednie płyty Popa Chubby`ego brzmieniowo szły kierunku dużych hal, bogactwa aranżacyjnego, ale też sterylności. Tymczasem "The Catfish" to próba powrotu do garażowych korzeni, zdecydowanie brudniejsza w brzmieniu, prostsza jeśli chodzi o produkcję, ale też - mam wrażenie - bardziej szczera. Czy to boogie "Going Downtown", nowoorleański "Wes Is More" czy blues rock w duchu braci Allmanów "Cry Till It`s a Dull Ache" - Ted w każdym z tych wcieleń czuje się świetnie zarówno jako wokalista, jak i gitarzysta.
Oczywiście, kierunek garaż sprawił, że tej płycie nieco brakuje przestrzeni i smaczków. Wyraźnie słychać białe plamy, szczególnie gdy bas gra solówkę - nikt nie uzupełnia jego pasma. I choć cenię domową spontaniczność, w bluesie lubię także pełnię, której tutaj nie uświadczam.
Dlatego też "The Catfish" to na pewno nie płyta dla bluesowych purystów. Za to osoby szukające po prostu fajnych kawałków na pewno będą usatysfakcjonowane.
Jurek Gibadło
Mystic