Będąc kilka lat temu w Paryżu obszedłem kilka sklepów muzycznych w poszukiwaniu płyt, o istnieniu których nie miałem pojęcia. Sprzedawcy patrzyli na mnie jak na yeti, gdy pytałem, co polecają. "A my to raczej bluesa nie sprowadzamy, bo nikt tego nie kupuje" - mówili. Żyję nadzieją, że to po prostu ja miałem pecha, a nie że Francja ma ojca muzyki rozrywkowej gdzieś.
Wielką estymą darzy bluesa Paul Personne. Paryżanin od dobrych trzech dekad wałkuje klasyczne podejście do elektrycznej odmiany gatunku. W zeszłym roku zaprosił do siebie dwóch zaprzyjaźnionych gitarzystów - Rona Thala (znacie go z Guns N'Roses) oraz Robbena Forda (nagrywającego zarówno solo, jak i jako sideman m.in. Jon Mitchell) i rzucił hasło: nagrajmy nasze ulubione piosenki. Razem. Na trzy gitary.
Pomysł ten przerodził się w płytę "Lost In Paris Blues Band" - składający się z 13 piosenek album, na którym usłyszymy kompozycje Toma Waitsa, Williego Dixona, Howlin Wolfa czy Muddy`ego Watersa. Panowie sięgają więc po absolutny top i z żarliwością go odgrywają. W interpretacjach "Little Red Rooster", "Tell Me" czy "Trouble No More" nie ma zbyt wielu zaskoczeń - może poza dzikimi solówkami Thala - ale nie o nie tu chodziło.
Tercet postawił na odświeżenie nam umysłów i zadanie wykonał pierwszorzędnie. Ukłony także za to, że nie wahali się sięgnąć po żeński wokal Beverly Jo Scott, dzięki swojej zadziorności pięknie uzupełniający relatywnie gładką brzmieniowo płytę. Polecam szczególnie "One Good Man" z repertuaru Janis Joplin. Zresztą, posłuchajcie całego "Lost In Paris Blues Band". Ja osobiście dawno nie bawiłem się tak dobrze przy płycie złożonej wyłącznie z coverów.
Jurek Gibadło
Mystic