Nie zbiera takich tłumów na stadionach i w halach widowiskowych jak inni wielcy amerykańscy koledzy po fachu - Leonard Cohen, Bob Dylan czy Paul Simon - niemniej posiada liczne grono fanów na całym świecie, które wyczekuje każdej nowej płyty. Niech o klasie Randy`ego Newmana świadczy fakt, że z napisanych przez niego piosenek zrobiły przeboje takie znakomitości jak: Ella Fitzgerald, Etta James, Nina Simone, Judy Collins, Ray Charles, Elton John, Tom Jones, Alan Price, Joe Cocker, Curtis Stigers, Blood-Sweat-Tears i wielu innych. Co zatem sprawia, że autor tych utworów nie sięga szczytów popularności?
Wydaje się, że przyczyn jest kilka: raczej skromne warunki głosowe jako wykonawcy, wysmakowane, ambitne aranżacje piosenek i drastyczność towarzyszących im wierszy. Randy Newman nie ociąga się z przedstawianiem w sarkastycznej formie spraw tak, jak je widzi, a wymowę śmiałych tekstów uzupełnia adekwatną oprawą muzyczną. Wydaje się, że talent do komponowania otrzymał w genach, bo w jego rodzinie było liczne grono twórców muzycznej rozrywki, teatru czy filmu.
Zresztą on sam, oprócz kilkunastu albumów z piosenkami, popełnił też nagrania filmowe, telewizyjne i musicalowe. Jego twórczość doceniała na szczęście krytyka muzyczna, obdarowując go licznymi nagrodami i nominacjami w kategoriach Grammy, Academy, Golden Globe czy Emmy.
Utrwalony w oddzielnych wersjach audio i wideo (z takim samym repertuarem) koncert miał miejsce w niezwykle oryginalnej scenerii trzy i pół roku temu. Anglikański kościół St. Luke`a w Londynie, zaadoptowany do edukacji muzycznej i kameralnych występów, zapełniła siedząca przy stolikach grupka fanów, a naprzeciw nich, na podwyższeniu przy koncertowym fortepianie Randy Newman w otoczeniu Orkiestry Symfonicznej BBC poprowadzonej przez Roberta Zieglera.
Tak więc przedsięwzięcie wpisuje się w modny ostatnio ciąg prezentacji repertuaru rockowego w symfonicznym entourage`u. W tamtym czasie artysta odbywał turę koncertową z okazji ukazania się albumu "Harps and Angels". Wielka szkoda, że nikt go ani wtedy, ani obecnie - gdy odbywa kolejne tourne europejskie - do nas nie zaprosił.
Skala tenoru Randy`ego Newmana nie jest imponująca, zaś dodatkowo niekorzystne wrażenie sprawiają chropowata artykulacja i nie najlepsza dykcja. Mimo że gra ładnie i skutecznie na fortepianie, to trudno go też nazwać wirtuozem. W takiej sytuacji wydawałoby się, że szanse artysty, aby wciągnąć słuchacza w świat proponowanych piosenek, są mizerne.
Tymczasem, z trudno wytłumaczalnych powodów, jakaś magiczna siła emanująca ze sceny, hipnotyzuje słuchaczy pochłoniętych bez reszty tym, co artysta ma do przekazania. Może zadziałał tu taki mechanizm, jakbyśmy sami obdarzeni przeciętnymi głosami i bez wirtuozerskich umiejętności identyfikowali się z takim właśnie głosem artysty i z takim prowadzeniem klawiatury.
Randy Newman przedstawił w formie retrospektywnej 24 utwory; część z nich została wykonana solo z akompaniamentem fortepianu, reszta z towarzyszeniem orkiestry (nie wymieniono w opisie aranżera). Mając za sobą rozpoczęte studia kompozytorskie, artysta od zawsze zdradzał inklinacje do aranżowania w duchu klasyki (wpływy G. Mahlera, A. Coplanda, G. Gershwina, K. Weila, S. Fostera), stąd symfoniczne tło dla wykonywanych piosenek ma w sobie należną dozę naturalności.
Ekspresyjna forma prezentacji wypadła nadspodziewanie świeżo. Upływ czasu nie dokonał erozji ani w warstwach melodycznych, ani w mocnych (niekiedy proroczych) tekstach piosenek, nawet sprzed czterech dekad. Koncert dodatkowo ubarwiły dowcipne i swobodnie wypowiadane między utworami komentarze artysty.
Nagrania dokonano bardzo wyraźnie, nie ucinając nic z ostrego obramowania głosu Randy`ego Newmana, przez co odczuwamy jego pierwszoplanowość, a słowa tekstów są niekiedy lepiej zrozumiałe niż na oryginałach. Natomiast w prezentacji fortepianu i orkiestrowego tła zachowano należne proporcje oraz klarowność - ta część warstwy muzycznej ma bardziej audiofilski charakter. Prezentacja wideo jest dość statyczna, lecz dopasowana do kameralnego charakteru przedsięwzięcia i nie pomniejsza skumulowanych emocji.
Marek Dusza
NONESUCH/WARNER