Amerykańska wokalistka Stacey Kent i jej mąż, brytyjski saksofonista, aranżer Jim Tomlinson, cieszą się szczególną popularnością we Francji. W maju dali dwa koncerty w wypełnionej do ostatniego miejsca prestiżowej sali La Cigale w Paryżu. Z nagrań dokonanych w bezpośredniej konfrontacji z publicznością wybrano trzynaście i tak powstał dziewiąty album artystki, zarazem pierwszy koncertowy.
Urzekający, delikatny głos Stacey Kent i jej zmysłowe interpretacje ballad zyskują na scenie dodatkowy atut – subtelną urodę artystki. Standardy z "amerykańskiego śpiewnika" wykonuje z wyjątkową naturalnością. "If I Were a Bell" ma nieco ironiczny wydźwięk, podczas gdy w "It Might as Well Be Spring" włożyła całe, rozedrgane miłością serce. Domeną Kent i Tomlinsona pozostają niezmiennie bossa novy. "Samba Saravah" z filmu "Kobieta i mężczyzna" zyskała nową, dynamiczną wersję, a "Waters of March" Jobima jest gorąca jak rozpalona słońcem plaża Copacabana w Rio.
Na "Dreamer in Concert" nie mogło zabraknąć piosenek francuskich: "Ces Petits Riens" Gainsbourga i "Jardin D’Hiver" z repertuaru Henriego Salvadora. Charakterystyczna chrypka w głosie Stacey niezmiennie wywołuje dreszczyk na moich plecach. Proponuję sprawdzić jego magię wieczorem.
Marek Dusza
EMI