Electro duet z Toronto po wydaniu albumu z zaledwie jednym bardzo interesującym singlem został już w pewnym sensie skazany przeze mnie na straty. Niesłusznie. Drugi album Crystal Castles, który ponownie nazywa się dokładnie tak jak zespół, to skok milowy.
Zamiast prymitywnych loopów, które nudziły na debiutanckim krążku, mamy spektrum dźwięków, które uległo niecodziennemu rozproszeniu. Owszem, jest też bardziej popowo, a przez to ilość potencjalnych singli znacząco wzrosła. Jednak prawdziwą mocą płyty są utwory przekraczające pewne granice. Przykłady? "Birds" z przesterowanym riffem na basie czy brutalnie tnący "Doe Deer". Muzyka, jak i poruszająca manipulacja głosem Alice Glass, sprawiają, że Crystal Castles przerodziło się ze scenicznego duetu w gwiazdy muzyki indie. Osiągnięcie tak unikalnego brzmienia przypomina rewolucję w nurcie electroclash, której dokonał Ladytron w 2005 roku. Kroku w tym kierunku trudno było się spodziewać i teraz wypada tylko czekać na więcej.
M. Kubicki
FICTION