Na trzeci album zwykło się mówić, że to nie jako test i matura dla artysty. Cóż, jestem w stanie się z tym zgodzić, ale nie ukrywam, że w przypadku Crystal Castles nigdy nie miałem specjalnych oczekiwań.
Grupa, a raczej projekt, istniał w mojej świadomości, a częściej w otoczeniu mojej kobiety, ale - co stwierdzam trochę wstydliwie - nigdy nie pojmowałem ich fenomenu. A jak się okazuje, nie ma tu czego rozumieć, a po prostu słuchać i wielbić.
Koledzy z innych redakcji trochę krytycznie odnoszą się do nowego dzieła kanadyjskiego duetu, bo Crystal Castles, nie wychodzą ze swojej comfort zone i nie silą się na zbytnie eksperymentowanie. Dobra. Ale przecież nie muszą. Ważne, że podtrzymują wysoką formę i wciąż tworzą kolejne romantyczne taneczne hity.
Tym razem miejsce, które im to umożliwiło, to nasza Warszawa. I tutaj wielkie zdziwienie, bo nie sądziłem, że artyści takiego formatu zdecydują się nagrywać u nas. Szok, ale za to jakie pozytywne zaskoczenie!
Sound "III" jest naprawdę świetny i nawet w warunkach dalekich od audiofilskiego środowiska obcowanie z tym krążkiem to czysta przyjemność. Jednakże trójeczka ma kilka słabszych momentów i fragmentarycznie niezbyt zadowalające wokale. Dodatkowo nie do końca przemawiają do mnie teksty i elementy bardziej kojarzące się z hip-hopem niż z 8-bitowym graniem, ale zrzucam to na karb jednorazowej wpadki.
Mimo wszystko jaram się albumem, bo choć wydaje się, że to słabsza pozycja w dorobku Crystal Castles, swoją przygodę z tym zespołem zaczynam właśnie od końca. A gdy dotrę do początku, z pewnością wystawię im najwspanialszą laurkę. Świat nie mógł się mylić.
Grzegorz "Chain" Pindor