W związku z problemem Amy Winehouse w utrzymaniu stanu trzeźwości dłużej niż przez kilka dni, jakiś czas temu pojawiło się na rynku wiele klonów znanej artystki. Wśród nich była również Duffy.
Na albumie "Rockferry" zwróciła uwagę swoim głosem, jednak nie urzekła osobowością. Oczywiście nie byłoby w tym nic złego, gdyby "Endlessly" utrzymało poziom ciekawego debiutu. Zamiast tego, otrzymujemy 33 minuty przeciętnych kawałków tanecznych i ballad w proporcjach 50/50. Z dwojga złego, lepiej bronią się te pierwsze, choć zupełnie brakuje w nich oryginalności i rzeczonego charakteru. Mimo że płyta nie jest długa, próżno szukać tu spójności, a samej wokalistce można zarzucić brak zdecydowania w działaniu. O Winehouse można mówić, że nie ma przyszłości, ale przynajmniej nagrała album, który był "jakiś". Przesłodzona Duffy, w swoim największym hicie sprzed dwóch lat błagała nas o litość. Ja po dziesięciu utworach z "Endlessly" błagałem, by w końcu zamilkła.
M. Kubicki
Universal