Wśród zespołów, których fenomenu nigdy w życiu nie zrozumiem, Gregorian zajmują miejsce w czołowej trójce. Muszę przyznać, że niemieccy producenci muzyki popularnej od zawsze mnie zadziwiali. Są w stanie tak opakować i wypromować dosłownie każdy produkt, że nagle cała Europa się w nim zakochuje. Boney M (oni przynajmniej mieli kapitalne piosenki), Modern Talking, Sandra, Tokio Hotel... Chyba nie muszę wymieniać dalej.
Jednak Gregorian to kuriozum z zupełnie innej planety. Grupa zakapturzonych facetów, którzy śpiewają jak chór zakonników, sztucznie generowane podkłady i na dodatek wybór materiału będącego w 90% coverami niegdyś dobrych piosenek. "Niegdyś", gdyż w ustach Gregorian brzmią sztucznie, nieszczerze, plastikowo, po prostu odpychająco. I jak to się stało, że ów projekt sprzedał miliony płyt na całym świecie? Dlaczego lud łyknął ów projekt jak młode pelikany ryby? Chyba nigdy nie znajdę odpowiedzi.
Najnowszy krążek niemieckiego dziwactwa, "Master Of Chant X: The Final Chapter" z jednej strony składa obietnicę w tytule, że to już ostatnie spotkanie z Gregorian, z drugiej każe mordować się z chłopakami przez prawie godzinę. Jakie kawałki przyjdzie nam słuchać tym razem? No nie powiem, sam wybór jawi się całkiem sympatycznie: "In My Life" The Beatles, "I Shall Be Released" Boba Dylana, "The Living Years" Mike & The Mechanics czy "Baby Can I Hold You" Tracy Chapman dają nadzieję na to, że uda się przetrwać ten krążek bez rzucania bluzgami.
I faktycznie, jakoś zmęczyłem "Master Of Chant X", ale tylko po to, by powtórzyć wszystkie uwagi, które od zawsze kieruję w stronę Gregorian. Nieznośny patos, nieszczere wykonanie, kicz i plastik w podkładach. Przyznam, że trudno mi wyrazić słowami, to co dzieje się w moim umyśle i muzycznej duszy, gdy słyszę tę muzykę.
To nie jest kwestia awersji czy sztucznych uprzedzeń. Po prostu trochę już siedzę w muzyce, zarówno jako słuchacz, jak i twórca. Obcując z Gregorian mam wrażenie, że ktoś gwałci moje poczucie smaku, przywiązanie do estetyki i poszukiwanie artyzmu w muzyce. Apeluję więc o omijanie szerokim łukiem tej, jak i wszystkich poprzednich krążków potworka z Niemiec.
Autor: Jurek Gibadło
Mystic