Już debiutancką płytą "Pure Heroine" niespełna 17-letnia wówczas Lorde zapewniła sobie sławę i uznanie jako najzdolniejsza młoda wokalistka od czasu Adele. Niepozorna dziewczyna z Nowej Zelandii trafiła do serc jej rówieśniczek, dla których piosenki Miley Cyrus i Katy Perry wydawały się zbyt obciachowe.
Zresztą na tle tanecznych produkcji z list przebojów jej szczere nagrania wyróżniały się oryginalnością. Cechowało je ciepłe syntezatorowe brzmienie i owiany mgiełką tajemnicy klimat. Po czterech latach, wciąż bardzo młoda, Lorde powraca z nowym albumem. Wokalistka stała się odważniejsza, bardziej świadoma tego, co robi i pisze, ale z jej piosenek uleciała dawna nutka niewinności. Więcej tu elektroniki i tanecznych rytmów, które sprawdzą się na listach przebojów.
Do produkcji trudno się przyczepić, bo jest perfekcyjna, ale brak mi tu przysłowiowej kropki nad i. Lorde umocniła swoją pozycję supergwiazdy muzyki pop, tylko czy tego oczekiwali ci, którzy pokochali ją za debiutancki album.
Grzegorz Dusza
UNIVERSAL