Irlandzka formacja My Bloody Valentine nagrywa nową płytę od 1996 roku, co jest absolutnym rekordem świata. Tymczasem twórcy shoegazeingu wznowili legendarny album "Loveless" sprzed dwóch dekad i nie mniej udany, o trzy lata wcześniejszy, "Isn’t Anything".
Dowodzący formacją Kevin Shields rozwinął na nim pomysły, które wcześniej przedstawiła grupa The Jesus And Mary Chain. Mamy tu nagrania bliskie punk rocka, z atrakcyjnymi melodiami i rozmytym, niemal kakofonicznym gitarowym brzmieniem. Ale są także kompozycje, które w owym czasie były zupełną nowością. Opierały się na subtelnych melodiach, onirycznych liniach wokalnych i efektownie opracowanym dźwiękowym drugim planie.
Jako jedni z pierwszych posługiwali się techniką samplingu, montując taśmy w zamknięte pętle. Użyte przez recenzentów określenie "zdeformowana orkiestra symfoniczna" doskonale opisuje ich brzmienie. My Bloody Valentine znaleźli wielu naśladowców, by wymienić tylko Ride, Lush, Slowdive i Blur.
Grzegorz Dusza
SONY