Obok Warpaint, grupy, która w ciągu raptem roku podbiła serca większości festiwalowiczów na całym świecie - w tym naszych na Off-ie w Katowicach - wciąż nie można przejść obojętnie. Niestety drugi album kobiecego kwartetu z Los Angeles troszeczkę rozczarowuje.
Następca "The Fool" to kolejna porcja względnie interesującego jammowania czwórki dam, które rzadko kiedy trzymają się sztywnych ram typu zwrotka - refren itd. Miejscami "Warpaint" to album, który mimo wszystko cierpi z powodu braku ogłady. Warto byłoby bowiem jasno powiedzieć sobie DOŚĆ i przywalić dobrym gitarowym riffem, zamiast penetrować trip-hopowy światek, do którego nader często panie lubią zaglądać.
Drugi album Warpaint to zaskakująco mroczna i romantyczna muzyczna podróż. Zasługa to m.in. producenta Flood`a, który doskonale wie, jak ubrać minimalistyczne, proste dźwięki wychodzące spod palców i gardzieli Amerykanek tak, aby słuchacz mógł poczuć atmosferę kompozycji.
Zagraniczni pismacy mocno punktują aspekt brzmieniowy oraz leniwie czarujący klimat premierowej dwunastki. Nie ukrywam, że daję się mu ponieść, a gdybym razem z paniami był hippisem, z pewnością robiłbym to w oparach wszelkiej maści stymulantów. Jednakże "Warpaint" brakuje zapamiętywalnych hooków i szaleństwa. Nic mi po tym, że panie za snucie swoich sennych opowieści winny zdobyć najlepszą z najlepszych nagród, skoro po ich świecie chadzam po omacku, nie rozróżniając poszczególnych utworów (za wyjątkiem całkiem nośnego "Disco/Very").
Nie dałem Warpaint wystarczająco czasu, jestem głuchy i się nie znam? Jest to możliwe, ale sami oceńcie, czy artystki wciąż zasługują na peany wznoszone przy okazji debiutu. Powodów, aby to sprawdzić, jest aż tuzin. A może okaże się, że żurnaliści NME czy Alternative Press mają rację, wznosząc grupę z Los Angeles na wyżyny.
Grzegorz "Chain" Pindor