Najnowszy krążek Tarji Turunen utwierdza mnie w przekonaniu, że Tuomas Holopainen jest jej potrzebny jak Cristiano Ronaldo żel. I vice versa.
Chemia - to słowo klucz do stworzenia dobrej muzyki. Nie musicie się lubić, ważne byście w zespole nadawali na tych samych falach muzycznych. Być może pod koniec wspólnej przygody w Nightwish Tarja i Tuomas darli ze sobą koty, ale wciąż potrafili robić (Holopainen) i interpretować (Turunen) swoją muzykę - patrz płyta "Once". Od czasu rozstania żadnej ze stron nie udało się nagrać obiektywnie dobrego albumu (bo dla fanów pewnie wszystkie są cudowne i wyjątkowe).
Tarja na pierwszych płytach po rozstaniu udawała Nightwish 2.0 - z marnym skutkiem. Tarja pisać nie potrafi po prostu, zaś jej towarzysze - nie umieją dostosować muzyki do jej możliwości. Paradoksalnie najlepiej wyszedł Fince projekt poboczny, zeszłoroczny "Ave Maria en Plein Air" z interpretacjami pieśni "Ave Maria".
Nie chcę upupiać Turunen i upierać się, że powinna albo grać symfoniczny metal, śpiewać w operze, albo po prostu sobie odpuścić. Jednak ewidentnie gotycki (ze względu na jej wokal) hard rock to nie jest środowisko, w którym jej wokal może budzić podziw. Dowodem płyta "The Brightest Void".
Weźmy takie kawałki jak "No Bitter End", "Your Heaven and Your Hell" (zdominowanym przez gościnny udział Michaela Monroe" czy "Shameless". Julian Barrett, współproducent płyty, rzuca tu do boju naprawdę fajne - choć niezbyt oryginalne - rockowe riffy, które do głosu Tarji - w moim odczuciu - pasują jak pięć do nosa.
Podobnie udział Chada Smitha w "Eagle Eye" budzi we mnie mieszane uczucia. Raz, że jego styl gry leży na przeciwległym biegunie do potrzeb Turunen, to jeszcze w miksie ktoś karykaturalnie podbił głośność werbla, chyba tylko po to, by zaspokoić próżność gościa...
Najlepiej na "The Brightest Void" wypadają covery. "House of Wax" Paula McCartneya i "Goldfiger" z filmu o Jamesie Bondzie przearanżowano tak, że idealnie kleją się do skali i barwy głosu Tarji. Właśnie taką chce się ją słuchać: smutną, ale nie zagniewaną. Przejętą, ocierającą się o patos, ale jednak naturalną.
Tak, jak te dwa utwory, mogłaby dla mnie brzmieć cała płyta. Żeby była jasność: to nie jest słaby album. Tarja jak zwykle śpiewa pięknie, riffy też niczego sobie. Sęk w tym, że po prostu do siebie nie przystają. To co, może by tak sztama z dawnymi kolegami?
Jurek Gibadło