"Weź los człowieka, cienką, patetyczną linię, która zakreśla nieskończoną i nieznaną ciszę. Właśnie w tej ciszy, tylko w wyobraźni i nieznanym ośrodku, rodzą się legendy. Niestety! Dlatego w naszych czasach nie ma legend. Nasz czas to czas pozbawiony ciszy i tajemnic; pod ich nieobecność żadna legenda nie może wzrosnąć".
Tymi słowami autorstwa szwedzkiego pisarza, Waltera Ljungquista, Anna von Hausswolff wprowadza słuchacza w świat, który wykreowała na swoim czwartym albumie. Określenie go "magicznym" byłoby wielkim uproszczeniem. "Dead Magic" to album, za którym stoją demony, halucynacje, magia i lęk przed czymś nieznanym, a nieuchronnym.
Niecodzienne brzmienie nadają muzyce wielkie organy znajdujące się w Marmor Kirken, "marmurowym kościele" w Kopenhadze. Ich dźwięk w połączeniu z elektroniką, szamańskimi bębnami, rozmytymi gitarami i przeszywającym głosem Anny czynią z tej muzyki tajemniczy spektakl.
Pięć rozbudowanych kompozycji tworzy coś na kształt oratorium, ale nie w chrześcijańskim tylko heretyckim obrządku. Jest w tej muzyce wagnerowski mrok, który sprawia, że aż ciarki chodzą po plecach. "Dead Magic" polecam przede wszystkim miłośnikom takich muzycznych osobowości, jak Diamanda Galás, Swans i Lisa Gerrard.
Grzegorz Dusza
CITY SLANG/SONIC