Blisko siedem lat po wydaniu krążka "Lightning Bolt", Pearl Jam powraca z płytą, która z pewnością spodoba się fanom ikony grunge’u. Dwanaście utworów wypełniających "Giganton" nie pozostawia wątpliwości, że to ponadczasowa kapela, która nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu.
Można kręcić nosem, że ich muzyka nie porywa tak jak dawniej, że formacja nie idzie z duchem czasu. Z drugiej strony wciąż pozostaje wierna rockowemu brzmieniu opartemu na gitarowych riffach, mocno brzmiącej sekcji rytmicznej i niepowtarzalnym, melodyjnym wokalu Eddie’go Vadera. Na "Giganton" Amerykanie potrafią jednak zaskoczyć.
Utwór "Dance of the Clairvoyants" jest oparty na bujającym funkowym rytmie i patentach bardziej przypominających U2. W zamaszystym "Quick Escape" pojawiają się space-rockowe akcenty, a w "Buckle Up" nieco psychodelii. Z pozoru nijaki "Seven O’Clock" ożywa za sprawą syntezatorów.
W "Take The Long Way" muzycy fundują ostrą, niemal punkową jazdę bez trzymanki, by jeszcze mocniej podkręcić tempo w "Superblood Wolfmoon". Na przeciwnym biegunie znalazła się subtelna ballada "River Cross", którą mógłby zaśpiewać Bruce Springsteen.
Wydawane w XXI wieku albumy Pearl Jam nie wzbudzały u mnie entuzjazmu. Inaczej jest z "Giganton", którego słucham z wielką frajdą.
Grzegorz Dusza
Universal