Na 25-lecie działalności Foo Fighters nagrali swój dziesiąty studyjny album, który promować miała gigantyczna trasa koncertowa. Z występów musieli na razie zrezygnować, ale każda z wypełniających krążek piosenek doskonale sprawdzi się na żywo.
"Medicine at Midnight" jest najbardziej radosnym i roztańczonym albumem w dorobku zespołu; 9 utworów i 36 minut muzyki – niby niewiele, ale wystarczająco dużo, by zadowolić fanów rocka i utrzymać ich pełną uwagę. Sami określają płytę jako imprezową i wiele w tym racji.
"Making A Fire" z zadziornym riffem i banalnym nanana doskonale sprawdzi się podczas chóralnego stadionowego śpiewania. "Shame Shame" nawiązuje do funku i może się kojarzyć z Lennym Kravitzem i The Talking Heads. W "Cloudspotter" zespół doskonale wyważył rockową zadziorność i popową chwytliwość.
Ogniskowy, na wpół akustyczny "Waiting On A War" przywołuje lata 70. i początki hard rocka. Utwór tytułowy to wycieczka do amerykańskiego okresu w twórczości Davida Bowiego. Wyraz fascynacji tym genialnym brytyjskim wokalistą, a także Johnem Lennonem, grupa daje w balladzie "Chasing Birds".
To, co najlepsze, Foo Fighters zostawili jednak na sam koniec. Utwór "Love Dies Young" ma jeden z najbardziej nośnych motywów w ich karierze i po prostu sam się śpiewa.
Grzegorz Dusza
Sony Music