Ci, którzy pokochali Lucy Dacus za albumy "Historian" z 2018 roku oraz o dwa lata starszy debiutancki "No Burden", z pewnością zachwycą się także najnowszym dziełem młodej Kanadyjki. Jej anielski głos z wyczuwalną nutą smutku najbardziej przypomina mi jej rodaczkę Joni Michell.
Zresztą twórczość legendarnej folkowej pieśniarki wydaje się najważniejszym drogowskazem dla Lucy Dacus. To wrażliwa dziewczyna z gitarą, urodzona gawędziarka, dzieląca się swoimi życiowymi rozterkami i przemyśleniami.
Piosenki napisane na album "Home Video" układają się w rodzaj pamiętnika przywołującego czasy dorastania w rodzinnym Richmond i dość rygorystycznych reguł, które rządziły jej wychowaniem. Wspomina między innymi postać pastora, który kazał usunąć jej z iPoda wszystkie świeckie piosenki. Dobrze, że go nie posłuchała i zostawiła choćby ukochany "Chasing Cars" Snow Patrol.
Akustyczna oprawa, która dominuje w piosenkach Lucy Dacus, w wielu przypadkach przeradza się w mocniejsze rockowe granie z wiodącą gitarą elektryczną, mocną perkusją i organami piszczałkowymi. W dwóch nagraniach pojawiają się jej koleżanki Phoebe Bridgers i Julien Baker, z którymi współpracuje w ramach projektu boygenius. To pokrewne jej dusze, z którymi tworzy dziś nowe oblicze amerykańskiej folkrockowej sceny.
Grzegorz Dusza
Matador/Sonic