Całość obudowy zrobiono z metalu, a do ozdobienia części przedniej użyto solidnych aluminiowych klocków. Zdawałoby się, że z racji ceny Vincent SDV3 będzie multiformatowy, a przynajmniej, że potrafi czytać DVD-A. Nic z tych rzeczy, najdroższy Vincent to konwencjonalny odtwarzacz DVD-Video. Ale jego tylny panel nie jest już tak typowy.
Stereofoniczne wyjście audio zrealizowano na złączach XLR i nawet nie powtórzono w wersji RCA. Na szczęście urządzenie ma dekodery DD i DTS, można więc w tym celu wykorzystać część analogowego kompletu 5.1, tym razem występującego w wersji RCA.
Pod względem wyjść wizyjnych jest komfortowo: komponent, kompozyt, S-Video, SCART oraz VGA z sygnałami RGB. Cyfrowe wyjścia są dwa, światłowodowe i elektryczne. Oczywiście Vincent SDV3 ma układ progresywnego skanowania. Dekodery audio mają rozdzielczość 24 bity/96 MHz, wspomaga je filtr HDCD. Wśród czytanych formatów są MP3, VCD i SVCD.
Jak przystało na hi-endowe urządzenie, pilot jest olśniewający. Nie tylko obudowę wykonano z metalu, aluminiowe są także wszystkie (49) przyciski. Wśród ustawień set-upu są wszystkie aspekty obrazu, ale również kilka gotowych zestawów parametrów, które możemy wybrać w zależności od oglądanego materiału.
Ustawienia głośnikowe (dekodera) nie są zbyt przyjazne, ale udaje się przez nie przebrnąć. Wyjście komponent może pracować także jako RGB, co z pewnością przyda się do niektórych monitorów. Progresywne skanowanie uruchamia się bezpośrednim przyciskiem z pilota – takie rozwiązanie wydaje się najbardziej użyteczne.
Odsłuch / Obraz
Najpierw posłuchałem Vincent SDV3 jako odtwarzacza CD, także z użyciem HDCD. Vincent gra czysto, swobodnie i neutralnie. Symfonika uzyskuje właściwą rozpiętość i dynamikę przy zachowaniu dystansu do słuchacza i bardzo wysokiej analityczności. Rozplanowanie na scenie jest bardzo precyzyjne.
Rockowe, ostre nagrania nie są już oczywiście tak wysublimowane, ale tu najważniejsza wydaje się prędkość akcji, zdecydowanie rytmu i przygniatająca dynamika. Ten ostatni parametr nie jest bezsensownym trzymaniem pary pod pokrywką, nic się nie gotuje, ani nie czai. Po prostu nagranie spokojnie biegnie swoim tempem, by nagle zwiększyć dawkę energii i wstrzyknąć głośnikom trochę adrenaliny. Bas jest znakomicie kontrolowany, mocny i twardy.
Wykorzystanie wyjścia cyfrowego do zasilenia systemu 5.1 sprawia, że dźwięk staje się bardziej łagodny, choć przecież rozbudowuje się pod względem przestrzennym. Pole dialogowe precyzyjnie oddaje głosy aktorów, nie mamy wątpliwości co należy do głównego nurtu akcji. Dynamika nie jest już tak porażająca, między innymi dlatego, że bas się zmiękcza, a średnica nieco wycofuje.
Barwy nie są narowiste, raczej spokojne, przejścia pomiędzy nimi są odpowiednio łagodne – tylko czasami zdarzają się zębate kłopoty przy wychodzeniu z jaskrawej czerwieni. Czarny i odcienie szarości są znakomite, nieco zbyt kredowa jest natomiast biel – więcej jaskrawości pozwoliłoby na uzyskanie mocniejszego kontrastu.