Zazwyczaj gdy mówi się o jakimś konkretnym artyście, zaznacza się gatunek, w którym ten się porusza lub na pograniczu jakich gatunków uprawia swoją sztukę. W przypadku Fennesza jest inaczej. On rozciąga gatunek, do którego przynależy, by zmieścić się w jego formie. Robi to jako jedyny. Jest niepodrabialny i jego nikt nie próbuje podrobić. Nie każdemu się to musi podobać i nie każdy na to w ogóle zwraca uwagę. Faktem jednak jest, że wielu tego słucha, jeszcze więcej osób szanuje. I to pierwszy powód, żeby przyjrzeć się bliżej "Black Sea".
Osiem lat temu Fennesz nagrał swój przełomowy album, opus magnum pt. "Endless Summer". Nie jest to prosty album, co zresztą nie odbiega od reszty twórczości Austriaka. Na tej właśnie płycie napiął muzykę pop do granic możliwości, pod przykrywką hałasu i szumów ukrywając delikatne melodie. Na "Black Sea" artysta poszedł o krok dalej. Tutaj melodie są naprawdę momentami trudne do wychwycenia, chwilami zdaje się nawet, że giną. Delikatne, może nieco wstydliwe, opływają się nawzajem, tworząc perfekcyjny pejzaż. Obraz ten jest piękny, ale i smutny zarazem.
Przez dekadę swojej działalności artysta przyzwyczaił nas do bardzie pozytywnych nut. Nie ma sensu rozwodzić się, skąd ta zmiana, aczkolwiek może to ostatnia współpraca z Foetusem i Nine Inch Nails tak wpłynęła na Fennesza. Nie można jednak "Black Sea" niczego zarzucić pod względem artystycznym. Z drugiej strony, gdy myślę, co się stanie z tą płytą po zrecenzowaniu jej, wydaje mi się, że czeka ją podobny los co poprzednie wydawnictwa Christiana - odłożenie na półkę. Koledzy z branży, recenzenci, znawcy muzyki mogą cenić Fennesza, ale spójrzmy prawdzie w oczy - poza podziwem, niewielką gamą uczuć można obdarzyć ten materiał. Inteligencja i subtelność to absolutnie cechy "Czarnego Morza". Diabeł tkwi w szczegółach, których jest tutaj bez liku. Kto będzie chciał przebijać się przez ten mur? Czy warto?
Każdy musi odpowiedzieć sobie na to pytanie indywidualnie, bo nie jest łatwo odnaleźć potencjalnego odbiorcę twórczości Fennesza. Z drugiej strony wystarczy chyba spojrzeć na okładkę jego ostatniego albumu, gdyż idealnie odzwierciedla jego zawartość. Jaka jest? Jest...
M. Kubicki
Gusstaff Records