W latach 90., gdy Jay-Z rozpoczynał swoją karierę, był na amerykańskiej scenie jednym z najlepiej zapowiadających się hip-hopowców. Dwa z jego albumów do dzisiaj uważam za kultowe perełki gatunku.
Latka płynęły, a MC, choć nadal nagrywał albumy trzymające poziom, jednocześnie bogacił się i zamykał w klitce z innymi gwiazdami, z którymi stara się obecnie nagrywać coś na bazie własnej legendy. Shawn popełnił jednak fatalny błąd, prosząc o wyprodukowanie kilku kawałków Timbalanda. Jego pięć minut sławy już minęło i teraz każdy kolejny projekt, w którym macza palce, jest jeszcze nudniejszy od poprzedniego. Sytuację ratuje Kanye West. To on zadbał o szlif siedmiu z piętnastu kompozycji na "The Blueprint 3". Wyjątkiem może być kompletnie niepotrzebny - z perspektywy albumu jako całości - "Hate". Wśród pozostałych utworów jest sporo wypełniaczy. To, że Jay-Z może obecnie nagrywać, co tylko chce, nie oglądając się na mody i opinię, nie zmienia faktu, że nie zawsze jego twórczość jest wartościowa. Większość utworów z "The Blueprint 3". można sobie niestety po prostu darować.
M. Kubicki
WARNER MUSIC