Nie Jay-Z, nie Drake, ani nawet Kendrick Lamar nagrali najlepszą tegoroczną rapową płytę, a właśnie 26-letni Tyler, The Creator.
Tyler, The Creator nie jest to postać nowa na hiphopowym firmamencie. Ma na koncie cztery albumy, które spotkały się z ciepłym przyjęciem słuchaczy i krytyki. Tyler, The Creator ma opinię odludka i oryginała podążającego trochę pod prąd, ale także kreującego nowe mody w czarnej muzyce.
Wzorem o kilka lat starszego Kendricka Lamara, patrzy w przeszłość, by stworzyć coś, co wykracza w przyszłość. Słuchając "Scum Fuck Flower Boy", czułem tę samą frajdę jak wtedy, gdy usłyszałem "To Pimp a Butterfly" Lamara.
Tyler, The Creator maksymalnie komplikuje swoje nagrania, miesza klimaty, sample z żywymi instrumentami, łagodny flow z ostrym bitem. Cały czas trzyma rękę na pulsie, by nie zanudzić słuchacza. Co ciekawe, jego szorstki wokal całkiem dobrze wypada w wyluzowanych, klimatycznych kompozycjach.
Artysta trafnie dobrał gości, wśród których odnajdziemy zmysłową Kali Uchis ("See You Again"), Franka Oceana ("911" i "Where This Flower Blooms"), A$APa Rocky'ego ("Who Dat Boy") i Lila Wayne'a ("Droppin' Seeds"). Tyler, The Creator pokazuje, w którą stronę powinien podążyć hip hop.
Grzegorz Dusza
SONY MUSIC