Winston McCall z Parway Drive rekomenduje Antagonist A.D jako następną wielką rzecz z Nowej Zelandii i tamtejszych terytoriów.
Nie wiem, czy te propsy są świadome, bo muzyka tejże formacji oprócz potężnego pierwiastka penery i metalcore`owej wtórności nie ma niczego sensownego do zaoferowania. Rozumiem, że lokalsów (lol) się wspiera i fajnie się z nimi gra koncerty czy pichci barbeque, ale bez przesady.
Odtwórczość "Nothing From No One" jest wprost niepojęta. Dobrze, że ten krążek trwa tylko 28 minut, bo każda kolejna spędzona z rip-offami Sworn Enemy, Slayer, Merauder i Hatebreed wbiła by mi nóż w plecy i skończyłbym swoją przygodę z pisaniem.
W pełni rozumiem wkur... muzyków Antagonist A.D, może nawet mentalnie jednoczę się z nimi i miałbym ochotę pokrzyczeć w "I`m Not There", ale słuchając tego albumu, mam wrażenie, że nawet najsłabsze wypociny zbliżonych stylistycznie Szwajcarów z Cataract są lepsze niż to, co robi niniejsza horda.
Gdyby nie grali na jedno kopyto, gdyby wszystkie riffy nie były takie same, gdyby wokalista nie darł się w jeden wybitnie wk... sposób, gdyby sound "Nothing From No One" nie był taki na siłę "tough" i gdyby mieli talent... Szkoda gdybać.
Grzegorz "Chain" Pindor