Krakowscy brutale z Drown My Day nie rozpieszczają fanów kolejnymi nagraniami. Chciałbym wierzyć, że jest to wina pietyzmu, z jakim panowie podchodzą do tego, co wypuszczają w świat, dbałości o szczegóły i o jakość. Tej zazwyczaj nie można im odmówić, bo marka, jaką jest Drown My Day, mówi sama za siebie.
Każdy kolejny wypuszczany w eter track tylko dowodzi ich dominacji na krajowej scenie deathcore. Choć, nie ukrywam, że jednoznaczne przyporządkowywanie ich do tego nurtu jest ujmą dla zespołu pod wodzą charyzmatycznego frontmana Maćka Korczaka.
Dlaczegoż to? Ano z prostej przyczyny. Z każdym kolejnym wydawnictwem panowie z Drown My Day oddalają się od "generic deathcore`a", do którego przypisywali ich redaktorzy MetalSucks. Przez to coraz śmielej stawiają kolejne kroki na death metalowym terytorium. I bardzo dobrze. Obranie takiego kierunku wcale mnie nie dziwi, a deathcore`owe naleciałości oraz, ku mojemu zaskoczeniu, jedna stricte metalcore’owa podróż do początków grupy ("Hoichi, The Earless") są wisienką na bezlitosnym torcie, jakim jest "Confessions".
Do atutów "Confessions" należy cała oprawa produkcyjno-brzmienowa, która jest zasługą IX Studio należącego do Urgula, gitarzysty Escape From, jednego z najciekawszych obok The John Doe`s Burial oraz Dust N Brush młodych, brutalnych aktów z Polszy.
Sound jest bardzo selektywny, nie wali typowym plastikiem, co już samo w sobie jest sukcesem, a to, co było jest i będzie największym atutem Drown My Day, czyli gardło "Groov`a", jest odpowiednio wyeksponowane. Trochę szkoda, że projekt Joeya Sturgisa, w którym Maciek miał pełnić funkcję wokalisty, nie wypalił. Fan japońskich horrorów i brutalnego death metalu doskonale odnalazłby się w łojeniu a`la Behemoth. Zresztą momentami, przynajmniej w tej materii, ciągnie swój zespół właśnie w tę stronę.
Żeby jednak nie słodzić za dużo, przyznam się, że na dzień dzisiejszy takie dźwięki jakoś specjalnie mnie nie ruszają. Owszem, na krajowym podwórku panowie raczej rozdają karty, w tej części Europy i tak jawią się jako zespół ponad przeciętną, ale gdzieś po drodze w czasie przeciągających prac nad tym albumem zabrakło pomysłu, jak podać owe dźwięki w takiej formie, aby bez wstydu przyznać, że to jest właśnie "TO", czego fani nurtu potrzebują.
Nie ma tego czegoś, co pozwoliłoby postawić Drown My Day w jednym szeregu obok bardziej zasłużonych nazw, ani przyznać, że o to mamy kolejny profesjonalny towar eksportowy. Zrzucam to na karb wykorzystywania materiału znanego już z EP poprzedzającej "Confessions" oraz na - chyba wyraźnie słychać - brak jednego kompozytora w zespole.
Co więcej, mimo dziesiątek koncertów rocznie, dobrze prowadzonego PR oraz kontraktu z zachodnią wytwórnią (Noizgate Records - przyp.red) ten moment jeszcze nie nadszedł. Wierzę jednak w to, że ta chwila nadejdzie i doświadczenie zbierane na koncertach zarówno w kraju, jak i zagranicą zaprocentuje świeżym, nowatorskim wydawnictwem, które powali nie tylko zadeklarowanych fanów gatunku, lecz także, a może przede wszystkim, jego oponentów, którzy skreślili takie granie w momencie rozpadu Despised Icon.
Grzegorz "Chain" Pindor
Noizgate records