Brytyjski death metal stopniowo odżywa, a dzięki zespołom jak Foreboding Etehr ma szansę powrócić do łask fanów śmierci z całego globu. Dawno nie słyszałem tak dobrej kapeli, która doskonale łączy wszystko co techniczne z deathcore`owym brutalnym atakiem, nie zapominając przy tym o tym wszystkim, co przez ostatnich kilka lat uznajemy za progresywne.
Generalnie mnogość motywów (nie mówiąc już o ciągłych zmianach metrum) w utworach może doprowadzić do kociokwiku, ale z drugiej strony to muzycy Foreboding Ether muszą mieć dysk twardy w głowach - nie słuchacz. My, poddawani tym sonicznym torturom, powinniśmy stać z rozdziawioną gębą, bo zarówno perkusista, jak i obaj gitarzyści (i wokaliści zarazem) robią tak fenomenalną robotę, że aż ciężko ubrać to w słowa. I zastanawiam się, kiedy i czy w ogóle doczekamy się grup z takim groove w Polsce.
Jedyną wadą Foreboding Ether jest miałki frontman, którego wysokie screamy przypominają Oli`ego Sykesa z Bring Me The Horizon (z czasów debiutu), o czym wszyscy chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Jednakowoż gardła towarzyszących modnisiowi gitarzystów robią robotę porównywalną do tej, którą wypełniają krzykacze z Trigger The Bloodshed, więc kolokwialnie mówiąc – jest kosa.
Foreboding Ether to zespół, który spodoba się m.in. fanom The Amenta, Trepalium, Within The Ruins a w porywach, nawet nieistniejącego już Biomechanical.
Grzegorz "Chain" Pindor