Dawno, ale to bardzo dawno, nie słuchałem tak daremnego albumu. Po prostu takiej biedy nakazuję unikać, zwłaszcza na żywo. A o tym, jak The Warriors wypada na żywo (a raczej jak nie wypada) mogliśmy się przekonać rok temu w Warszawie.
Trochę to dziwne, bo kapela gra naprawdę dużo koncertów, niby dla hardcore'owej publiczności, ale na "See how you are" tyle co kot napłakał. Za to dużo rockowego czadu, nieco przymulonego brzmienia, melodii rodem z UK i groove - tyle że w porażająco dużych ilościach, co da się odczuć już po trzecim (przy okazji dokładnie takim samym jak dwa poprzednie) utworze.
Faktem jednak jest, że The Warriors mają trochę punktów wspólnych z Rage Against The Machine. Nie chodzi mi tutaj o grane na żywo covery tejże zasłużonej "czerwonej" formacji. Są konkretne tempa, mocny rytmiczny atak, ale brakuje tutaj krzty oryginalności, Bożej iskry - zwłaszcza w kwestii wokali. Z przykrością obwieszczam, że na jedenaście utworów, siadają mi może dwa: "Here we go again" i "The Enforcer", walące po mordzie w tym już niby hardcore'owym stylu.
Proszę unikać jak ognia.
Grzegorz "Chain" Pindor
Victory Records