Nieco zapomniana gwiazda lat 90., Kanadyjka Alanis Morissette powraca bardzo udanym albumem nagranym pod wpływem rozstania ze swoim ukochanym, aktorem Ryanem Reynoldsem. Przyznać muszę, że już zacząłem wątpić w jej talent do układania zgrabnych, melodyjnych piosenek. Artystka sama dawała ku temu powód, ostatnie w pełni udane dzieło wydając blisko dekadę temu.
Po oszałamiającym sukcesie "Jagged Little Pill" okrzyknięto ją żeńskim odpowiednikiem Curta Cobaina. Niezbyt trafnie, bo Alanis bliżej niż do rocka było do ambitnej piosenki pop. Ktoś kiedyś powiedział, że najpiękniejsze piosenki powstają na skutek nieszczęśliwej miłości. Nie pomylił się, bo targana uczuciami Kanadyjka na nowym albumie umieściła jedne z najpiękniejszych songów w swoim dorobku. Znalazła przy tym znakomitego muzycznego partnera Guya Sigswortha (Seal, Madonna, Bjork), który nadał piosenkom nowoczesny, taneczno-progresywno- elektroniczny szlif.
Grzegorz Dusza
MAVERICK/WARNER