Duet Beach House po wydaniu dwóch dość udanych albumów dream popowych, przy zachowaniu dość tradycyjnej już dla nich dwuletniej przerwy wydawniczej, wkracza - brzydko mówiąc - "na rynek" z nową płytą. Czy "Teen Dream" to odpowiedni tytuł dla niej, zależy jakie kto sny miał jako nastolatek. Faktem jest, że naturalność z jaką piosenki płyną z głośników każe myśleć, że autorom chodziło o pewną emocjonalność charakterystyczną dla tego wieku, której na szczęście sami się nie pozbyli.
Dlatego też "Teen Dream" jest smutne. I wesołe też. Jest bardzo szczere, czyste. Mnóstwo tu miłości, ale i są złamane serca. Jest magia, która z wiekiem najczęściej gdzieś ulatuje. Tak mniej więcej między pierwszą desperacką potrzebą lansu a drugą wypłatą, gdy wszystko staje się dużo bardziej jednowymiarowe. Na płycie zamiast tego jest całe spektrum słodko-gorzkich uczuć. Słuchając "Teen Dream" czułem się trochę jak w poranki, gdy mróz utrzymuje za oknem migocący od mocno świecącego słońca śnieg. Jest to też pewnego rodzaju nostalgia za czasami, gdy takich cudów szukało się odsłaniając żaluzje, a nie wpisując w Google "tapeta - ładne krajobrazy". Kompletnie niezmanierowani Alex i Victoria zabierają nas w podróż absolutnie niezwykłą, która strasznie gryzie się z datą 2010.
Doświadczenie, jakiego Beach House nabyło na dwóch pierwszych płytach, pozwoliło na wykorzystanie swoich umiejętności tak, by w efekcie nagrać swoje najdoskonalsze dzieło. Rozwinięcie instrumentarium, nabranie bardziej charakterystycznego, wyraźniejszego brzmienia i pewnego rodzaju pewność siebie wpłynęły na nagranie materiału, który z miejsca będzie pretendował do umieszczenia w rankingach podsumowujących rok. Takie unikaty trzeba pielęgnować, by w przyszłości o nich nie zapomniano, zupełnie jak o nastoletnich snach
M. Kubicki
Sub pop