W 1970 roku drogi muzyków tworzących The Beatles rozeszły się na zawsze. Testem prawdy, jak sobie poradzą bez wsparcia kolegów, miały stać się ich solowe albumy. John Lennon wydał znakomity "Plastic Ono Band", George Harrison swoje opus magnum "All Things Must Pass", a Ringo Starr ciepło przyjęty “Sentimental Journey". Najtrudniej było Paulowi McCartney’owi.
Nagrana w pojedynkę płyta "McCartney" otrzymała niezbyt przychylne opinie. Zrealizowane na czterośladowym magnetofonie piosenki sprawiały wrażenie jedynie szkiców, domowych wprawek. Na pamięć zasługują beatlesowskie ballady: dedykowana żonie "The Lovely Linda", "Man We Was Lonely" czy "Junk".
W leniwym "That Would Be Something" eks- Beatles zabrzmiał jak bluesman z delty Missisipi. Jednak najmocniejszym punktem na płycie jest niemal wykrzyczany przez McCartney`a utwór “Maybe I’m Amazed", ze znakomitą rockową partią gitary.
Grzegorz Dusza
Universal Music