Madonna zawsze miała doskonały instynkt i wyczucie w doborze współpracowników. Przez blisko cztery dekady utrzymywała się na szczycie, nagrywając płyty z przebojami i dając widowiskowe koncerty. Tak było dotychczas, bo czternasty album w jej karierze rozczarowuje.
Trudno na "Madame X" znaleźć na nim jakiekolwiek pozytywy. Zawodzi zarówno pod względem wokalnym, jak i muzycznym. W dodatku zabrakło piosenek, które mogłyby podbić listy przebojów.
Madonna szukając inspiracji trafiła do Lizbony, gdzie - jak mówi - znalazła grupę wspaniałych muzyków. Nijak ma się to do zawartości albumu. Królowa Popu próbuje sił w różnych klimatach, skacząc od muzyki karaibskiej, przez latynoską, brazylijską, po hip hop i disco, nigdzie nie mogąc zagrzać miejsca. Na domiar złego w nadmiarze stosuje auto tune, jakby nie czuła się pewna swojego głosu.
W "Future" wspiera ją Quavo z Migos, a jako producent figuruje Diplo. Z kolei "Medellin" wyprodukował jej stary znajomy Francuz Mirwais, a na wokalu usłyszymy także Malumę z Kolumbii. Kompozycję "Batuka" ubarwił zespół perkusyjny z Wysp Zielonego Przylądka, a w “Crave" pojawia się raper Swae Lee.
"Madame X" to najgorszy album w karierze Amerykanki, o którym lepiej jak najszybciej zapomnieć.
Grzegorz Dusza
Universal